Jeden z moich przyjaciół po zmianie pracy trafił do wielkiej korporacji finansowej, która jednak w Polsce była dopiero w stadium narodzin. Ciągle niewielu zatrudnionych i tymczasowy brak "normalnego" trybu pracy pozwalał pracownikom na luźniejszy styl ubioru. Podczas pobytu w Warszawie zatrzymałem się u niego na nocleg. Następnego dnia - był to piątek, środek gorącego lata - mieliśmy wspólnie udać się do centrum miasta. Kiedy rankiem wkroczył do kuchni na śniadanie w koszuli z długim rękawem, gustownymi spinkami w mankietach i krawacie zawiązanym w mięsisty węzeł, nie omieszkałem wyrazić swego zdumienia. Jeśli firma o amerykańskim rodowodzie dopuszczała luz na co dzień, to w piątki powinien panować w niej festiwal dowolności! Wszak idea "casual friday" (luźnego piątku), kiedy to oficjalny ubiór zostaje w szafie, przyjęła się za oceanem w ponad co drugiej firmie. "Niech sobie nie myślą" - musiało mi starczyć za odpowiedź i ruszyliśmy do śródmieścia.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp