Okup składany trzy razy
PORWANIE. Pięć dni w trumnie Dwa tygodnie temu polsko-ukraiński gang porwał żonę krakowskiego biznesmena, właściciela dużej firmy importującej alkohole. Było jeszcze jasno, gdy wyszła z siłowni, a kilku zamaskowanych mężczyn wciągnęło ją do samochodu. Skutą kobietę, z kapturem na głowie, porywacze zabrali do garażu przy ul. Kapelanka. Uwolnili ją w ubiegły poniedziałek, gdy biznesmen przekazał - za trzecim razem - okup. Wczoraj udało nam się z nim porozmawiać. - To nie były żadne porachunki. Nikt żony nie skrzywdził, nie bił, chcieli tylko pieniędzy. Podobno obserwowali nas od roku, niektórzy mówią, że nawet od półtora roku. Wiedzieli, gdzie odwozimy dzieci do szkoły, z pobliskiego cmentarza podglądali, w jakich godzinach jesteśmy w firmie, co robimy po pracy. Zaraz po porwaniu porywacze zadzwonili i pozwolili mężowi porozmawiać z żoną. Początkowo zażądali pół miliona dolarów - przemnożyli liczbę należących do firmy ciężarówek przez ich cenę. Potem zaproponowali 150 tys. dolarów, w końcu stanęło na stu tysiącach. - Już w piątek pożyczyłem pieniądze. Umówiliśmy się na pierwsze przekazanie w sobotę. Torbę miałem wyrzucić z pociągu na sygnał latarki. Oni się spóźnili. Do następnej próby doszło w niedzielę. Było jeszcze jasno, godzina 20.30. Pakunek wyrzuciłem z pierwszego wagonu, ktoś od porywaczy czekał przy torach. Ale dróżnik go uprzedził. Siatkę z plikami banknotów, znalezioną przy stacji Gaj-Bieżanów, kolejarz przekazał policji. Biznesmen nie chce powiedzieć, czy ciągle były to te same pieniądze. Wspomina, że przez trzy dni biegał po mieście, po różnych lokalach, stacjach bezynowych, gdzie czekał na telefon lub list z instrukcją. - Stałem przed dworcem, oni dzwonili, że mój pociąg odjeżdża za pięć minut. Gdy wsiadałem już do wagonu, kazali zmienić pociąg - mówi. 42-letnią kobietę, atrakcyjną blondynkę, trzymano zamkniętą w skrzyni wielkości trumny, na kółkach. Ręce miała skute kajdankami. Pilnowało ją kilku mężczyzn na zmianę. Przychylniejsi otwierali czasem wieko. Spędziła tak pięć dni i nocy. Potwornie przerażoną, porywacze wywieźli samochodem w okolice batowickiego cmentarza, i wypuścili. Ktoś inny odebrał pieniądze z rąk męża na moście Dębnickiem. Bała się, że teraz ją zabiją. Zatrzymała chłopaka jadącego rowerem. Odprowadził ją do krewnych, skąd zadzwoniła do męża. Wcześniej, gdy sprawa przekazania pieniędzy się przeciągała, grozili, że wywiozą ją do innego miasta lub sprzedadzą większemu gangowi, który zażąda większego okupu. - Dwa lata temu zatrudniliśmy ochronę, ale żona mówiła, że nie lubi, gdy ktoś za nią chodzi. Teraz to się na pewno zmieni. Nie tylko u mnie. Dzieci znajomego ochroniarze odwozili do szkoły. Potem wydało mu się to niepotrzebne. Teraz znów pojawiła się ochrona. Biznesmen zawiadomił od razu policję. Jego zdaniem, miała trudne zadanie, ale postępowała bardzo dyskretnie, a żona wróciła cała do domu. Wojciech Gogoliński Kamila Sypniewska
To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.
4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.