OKUP PRZY TORACH. Co ze znaleźnym Dróżnik z biznesmenem nie może się dogadać co do znaleźnego. Rozmowy z ubiegłego tygodnia mieli zakończyć wczoraj. Biznesmen chciał, by kolejarz natychmiast podjął decyzję, a ten wolał się zastanowić. Przedsiębiorca zirytowany niezdecydowaniem postawił sprawę jasno - albo trzy tysiące złotych, albo nic. - Gdy się spotkaliśmy w cztery oczy, nie powiedziałem nie. Chciałem się zastanowić - tłumaczy dróżnik, który miesiąc temu znalazł przy torach sto tysięcy dolarów, wyrzucone z pociągu, a przeznaczone jako okup za żonę biznesmena. - Zaproponowałem trzy tysiące, czyli jeden procent sumy. Kolejarz powiedział, że chce równo dziesięć procent. Na gorąco, bez konsultacji ze wspólnikiem, chciałem dać piętnaście tysięcy, pod warunkiem że weźmie od razu. Chciał się zastanowić, więc umowa już jest nieważna. Po konsultacji z radcami prawnymi ustaliłem, że albo weźmie trzy tysiące, albo nie dam nic - twardo mówi biznesmen. - Nie taka była umowa. Miałem dać odpowiedź we wtorek, byłem chętny na tę drugą propozycję, ale trzy tysiące? - zastanawia się kolejarz. Twierdzi, że nie wie, czy się zgodzi. - On mnie traktuje jak tych, którzy porwali mu żonę. Nie będę prosił i się dobijał - twierdzi kolejarz. KS 

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp