Kiedy w kwietniu 1996 roku w nowojorskim domu aukcyjnym Sotheby's wystawiono na sprzedaż pięć tysięcy pamiątek po Jacqueline Kennedy Onassis, każdy bogaty snob mógł kupić sobie kawałek jej legendy. Legendy, z siły której Europejczycy nie zdają sobie spawy. Dla Amerykanów Jackie była symbolem, niedoścignionym wzorem doskonałości, stylu, elegancji, siły i niezależności. W czasach kobiecości ukształtowanej wizerunkiem Marilyn Monroe - kociej i niezbyt mądrej blondynki, której kwestia ze "Słomianego wdowca": "To muzyka klasyczna? Poznałam po tym, że nikt nie śpiewa" mogłaby być jej własną - Jackie ze swoim wysokim urodzeniem, wykształceniem, inteligencją i intrygującą urodą stała się wzorem dla Amerykanek spragnionych emancypacji. "Była kimś, miała w sobie błysk, przykuwała uwagę" - to zdania, które najczęściej padają z ekranu. Na trwałe zmieniła nie tylko wizerunek żony prezydenta, do tej pory starszej, niezbyt atrakcyjnej i niemej matrony. Piękna, świetnie ubrana w projektowane dla niej stroje, uwodząca inteligentną konwersacją głowy państw, kochana przez zwykłych ludzi. Strzegąca prywatności swojej i swoich dzieci kobieta z klasą, która mogła pozwolić sobie na "zdradę" legendy Johna Kennedy'ego, wychodząc za bogatego jak król Midas Onassisa. Znała swoją wartość, nie ulegała presji opinii publicznej, żyła tak, jak chciała, zawsze znajdując dla siebie miejsce w nowych czasach i sytuacjach. Pozostała damą, a prawdziwe damy są powściągliwe i dyskretne. Przed śmiercią zniszczyła dużo osobistych dokumentów. Damy nie zostawiają po sobie niezałatwionych spraw.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp