Wina bliżej Ukrainy
Siergiej Iwanow, rosyjski minister obrony, powiedział w sobotę, że prezydent uważa, iż Kijów nie przekazał Moskwie "pełnej informacji o przebiegu czwartkowych ćwiczeń ukraińskiej obrony przeciwlotniczej". - W związku z tym w trybie pilnym zwróciłem się z prośbą o przesłanie dodatkowych danych technicznych dotyczących startu rakiety S-200 4 października o 13.41 - oświadczył Iwanow.
Ta rakieta nie trafiła w cel. A trzy, cztery minuty po jej starcie z poligonu Opuk na Krymie eksplozja zniszczyła lecący z Tel Awiwu do Nowosybirska rosyjski Tu-154 z 78 osobami na pokładzie. Wszyscy zginęli. Szczątki samolotu spadły do Morza Czarnego 150 km od Soczi i ok. 250 km od miejsca, gdzie odbywały się manewry. Dowództwo ukraińskiej obrony przeciwlotniczej twierdzi, że były one śledzone przez okręty rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. - Armia rosyjska powinna mieć najlepsze informacje o wystrzelonych rakietach. Wystarczy, że porówna je z danymi ukraińskiego MON i sprawa będzie jasna - mówi ekspert wojskowy z Kijowa.
Znalezione szczątki odrzutowca i ciała ofiar podziurawione są odłamkami. Władimir Ruszajło, sekretarz kremlowskiej Rady Bezpieczeństwa, którego Putin uczynił szefem komisji badającej przyczyny katastrofy, przyznał, że "Tu-154 zniszczyły przyczyny o charakterze wybuchowym", a wśród szczątków są "fragmenty niepochodzące z samolotu".
Do Soczi, gdzie zwożone są ciała ofiar i szczątki samolotu, przyleciała ekipa ekspertów izraelskich, którzy biorą udział w sekcjach zwłok, badają odłamki, które przebiły kadłub. Obserwatorzy moskiewscy spodziewają się, że Kijów, który też przysłał do Soczi ekspertów, w poniedziałek przyzna, że to ukraińska rakieta, która wymknęła się spod kontroli, zniszczyła samolot. Weekendowe "Izwiestia" zapowiedziały, że Ukraińcy wezmą odpowiedzialność na siebie oraz przeproszą Rosję i Izrael już w sobotę.
Ukraińcy przyznali dotąd, że w czasie manewrów, którym przyglądali się obserwatorzy z kilkunastu krajów, wystrzelili 23 rakiety. Dwie z nich nie trafiły w cele. Dowódcy zapewniają jednak, że rakiety, które chybiły, uległy samozniszczeniu. Gen. Anatolij Kornukow, głównodowodzący rosyjskiej obrony przeciwlotniczej, który obserwował manewry na Krymie, też zapewniał, że żadna z ukraińskich rakiet nie mogła ugodzić w rosyjski samolot.
Andriej Czerkizow, komentator Radia Echo Moskwy i telewizji TW-6, jest przekonany, że dowódcy rosyjscy mają powody, by kryć kolegów z Ukrainy. - W manewrach na Krymie brała udział również jednostka rosyjska. Ona też wystrzeliwała rakietę albo rakiety. W Moskwie natychmiast po wypadku wszyscy mówili o zamachu terrorystycznym. To dla naszych generałów była najbardziej "korzystna wersja" - ocenia Czerkizow.
Jednostki operujące w rejonie katastrofy wyłowiły już z wody ciała 16 pasażerów. Morze przeczesują sieciami dwa trawlery "Grot" i "Lidia". Na miejsce dotarł także statek badawczy "Akademik Golicyn" z batyskafem "Triton", który ma znaleźć na dnie czarne skrzynki samolotu.
Wiaczesław Igrunow, wiceszef komisji Dumy ds. WNP, uważa, że ewentualna "pomyłka ukraińskich sił przeciwlotniczych w istotny sposób nie zmieni stosunków między Rosją a Ukrainą". - W Moskwie i Kijowie jest dużo rozsądnych ludzi, którzy wspólnie potrafią poradzić sobie z problemami, które powstałyby w tej sytuacji - twierdzi Igrunow.
Gdy nasza rakieta Toczka-U półtora roku temu przypadkowo spadła na dom w Browarach pod Kijowem, zabijając trzy osoby, armia przez cztery dni wszystkiego się wypierała. Potem minister obrony musiał publicznie przeczyć własnym słowom. Teraz może być podobnie. Ilość sprzecznych informacji po katastrofie Tu-154 świadczy o tym, że armia coś ukrywa. Z informacji, które mam od ludzi przygotowujących ćwiczenia, wynika, że strzelano rakietami dłuższego zasięgu, niż mówi się oficjalnie. W ćwiczeniach uczestniczyli nie tylko obserwatorzy z Rosji, ale także jednostki rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. Amerykanie, którzy natychmiast po katastrofie puścili informację, że Tu-154 mogła przez przypadek zestrzelić rakieta wystrzelona z Krymu, być może chcieli uniemożliwić zatuszowanie sprawy przez Rosjan i Ukraińców. Prezydent Leonid Kuczma jest w bardzo trudnej sytuacji. Uwierzył na słowo swojemu ministrowi obrony, a teraz może mieć przez to kłopoty. Kuźmiuk jest uwielbiany przez armię. Kuczma nigdy nie ośmielił się go krytykować.