Kieszonkowcy w akcji
Kiedy 7 maja o godz. 9.45 wsiadałem do pociągu do Krakowa, na dworcu PKP w Gdańsku poznawałem te same twarze złodziei kieszonkowych, które przewijają się tu od kilku lat. Jeden na czatach przy kasie, drugi na dole przy schodach - wypatrujący spieszących się podróżnych. U góry kilku rozstawionych, z tanimi plecaczkami przewieszonymi przez ramię, ich boss za rogiem sklepiku peronowego łączący się telefonem komórkowym z tymi, którzy jadą już w pociągu od Gdyni i Sopotu. I ta sama metoda działania. Wchodzą obok upatrzonej ofiary przez drzwi sąsiedniego wagonu. W wagonie trzech z nich gromadzi się w korytarzu, aby zrobić sztuczny tłok, a przez łącznik z drugiej strony dochodzą pozostali. Gdy mówię do konduktora, że działają kieszonkowcy, ten wzrusza ramionami. "Od tego są sokiści" - odpowiada. Tych zaś na peronie ani widu, ani słychu. Pewnie piją herbatę na pobliskim posterunku i narzekają na swoje niskie płace. I tak w koło Macieju.
4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.