Siłą rzeczy Stanisławów nigdy nie był centrum mitotwórczym. Był prowincją, dla której wszystko, co ważne, dziać się może "wszędzie, tylko nie tu". Było to szczególnie zauważalne w czasach żelaznej kurtyny, kiedy izolacja - nie tylko informacyjna - była tak szczelna, że mogły pojawiać się wątpliwości nawet co do ogólnie przyjętego obrazu świata: trudno było uwierzyć, że gdzieś naprawdę istnieje Ameryka, że Paryż nie jest tylko wymysłem niefrasobliwych naburmuszonych pismaków, że obraz Mony Lisy nie pochodzi z kobiecych kalendarzy, a Salvador Dali to człowiek z krwi i kości, nie zaś podziemny stwór z nowożytnego eposu, że opakowanie gumy do żucia jest niepodważalnym dowodem na istnienie samej gumy. Co tu ukrywać - nawet napis na pociągu "Czerniowce-Przemyśl" przyjmowany był przez wielu jak cyniczny żart anonimowych, jak zwykle, ideologów. Trafiali się jednak dziwacy, którzy znali ludzi, którzy mieli znajomych, których sąsiedzi na własne oczy widzieli szczęściarzy, których przyjaciele w tymże Przemyślu podobno odwiedzali dalekich krewnych.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp