Waldemar Milewicz
Będę o pani pamiętał... Tak powiedział do mnie Waldemar Milewicz w 1995 roku. Na Bałkanach jeszcze trwała wojna. Dotarłam do niego sama, po prostu zadzwoniłam, powiedział, żebym wpadła do redakcji. Był oszczędny w słowach, konkretny. W "Wiadomościach" oglądałam jego relacje z Bośni, z Sarajewa - miasta, w którym wtedy tkwił mój mąż. Pobiegłam od razu, w tym samym dniu. Poświęcił mi czas na rozmowę i na końcu dodał, że będzie o mnie pamiętać. Pomyślałam wtedy, że pewnie nic z tego; tak mówiło mi wielu dziennikarzy, tych z gazet, tych z radia, tych, którzy jeździli w konwojach; tak mówiło wielu innych - tych, którzy konwoje organizowali, ale jakoś dla mnie miejsca nie było... A moje serce wyrywało się tam, do męża. Nie minęło wiele czasu, jak Waldek zadzwonił do mnie do pracy. Powiedział krótko: "Organizuję wyjazd do Sarajewa, jedzie pani?". "Oczywiście" - odpowiedziałam. Potem były ze dwa spotkania w redakcji "Wiadomości", załatwianie wiz, przeszliśmy na "ty", żeby było - jak mówił - prościej w trudnych warunkach, które nas w tej podróży czekały. 17 lutego 1996 roku Milewicz zabrał mnie ze sobą do Bośni. Czy jestem Mu za to wdzięczna? To mało powiedziane. Dzięki niemu po roku niewidzenia się z mężem mogłam go uściskać, przytulić. Waldek zrobił o nas film, mówił w nim: "...chcę opowiedzieć państwu historię miłości dwojga ludzi, których rozdzieliła wojna, historię niezwykłą dla nas, Polaków, nie dla mieszkańców tego umęczonego miasta; historię, której końca ja też nie znam, ta historia trwa...". On po prostu zauważył nas - zwykłych ludzi uwikłanych w wojnę. Zauważył moją tęsknotę za mężem, po prostu pomógł. Taki był: wrażliwy, umiał słuchać, zwracał uwagę na biedę, tragedię, cierpienie. Wielu tam jeździło, ale ci inni pokazywali mi tylko swoje zdjęcia, opowiadali o sobie, chwalili się... Waldek się nie chwalił, cenił słowa. Dziesięć dni spędziłam u boku dziennikarza-profesjonalisty. W pracy był niezwykle wytrwały. Podobało mi się to, choć będąc jego tłumaczem, musiałam się sporo napracować. Na przykład po wyczerpującym dniu prosił o przetłumaczenie w nocy nagrania, żeby było na rano, żeby jak najszybciej mógł przesłać relację. Jadaliśmy tylko rano i wieczorem, by jak najwięcej czasu było na pracę. Jednego dnia nie zapomnę... Było późno, Waldek zebrał dużo ciekawego materiału, ale usłyszał, że w pobliskiej szkole są uchodźcy, a wśród nich chłopak, który ocalał z masowej masakry. Dobrze po 22 pojechaliśmy spotkać się z nim. Wracaliśmy w milczeniu, nikt tego nie komentował. Następnego dnia ukazała się wstrząsająca relacja o tym chłopcu. Waldek pokazywał losy takich właśnie ludzi, zwykłych, prostych, dla których brzemię życia stawało się często zbyt ciężkie. Oni nie byli mu obojętni. Mój mąż i ja - ot, dwoje zakochanych przed wojną studentów - nie zapomnimy go nigdy. Film, który nakręcił o nas, to teraz nie tylko pamiątka osobista dla nas, dla naszych dzieci (mamy syna i córkę), ale też pamiątka o Waldku. Waldku, jeszcze raz Ci dziękujemy.
4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.