Przed szczytem luksemburskim wydawało się, że wydatki na rolnictwo zapisane w budżecie Unii Europejskiej ("Perspektywa finansowa na lata 2007-13") pozostaną na dotychczasowym poziomie. Chodziło o niebagatelną kwotę 390 mld euro, z czego tylko 90 mld miało zostać przeznaczone na rozwój obszarów wiejskich, a cała reszta - na dopłaty dla producentów rolnych. Jednakże premier Tony Blair zakwestionował Wspólną Politykę Rolną w dotychczasowym jej kształcie.

I bardzo dobrze. Mają bowiem rację eksperci Banku Światowego i publicyści czołowych pism ekonomicznych ("The Economist", "Financial Times"), którzy uważają tę politykę za największy absurd gospodarczy krajów rozwiniętych. Również dla Polski - choć rolnictwo wciąż stanowi ważny sektor naszej gospodarki - wydatki na Wspólną Politykę Rolną stanowią w gruncie rzeczy wielkie marnotrawstwo.

Na co wydamy pieniądze?

Nie ma sporu co do listy wyzwań, którym Unia musi sprostać w nadchodzących latach. Chodzi, po pierwsze, o realizację strategii lizbońskiej, czyli uczynienie UE najbardziej konkurencyjną gospodarką świata - nowoczesną, szybko się rozwijającą, zwiększającą zatrudnienie, wyrównującą dysproporcje między obszarami bogatymi i biednymi, chroniącą środowisko naturalne. Po drugie, o szybkie zintegrowanie nowych członków Unii ze starą Piętnastką. I, po trzecie, o zwiększenie globalnej pozycji Unii, uniknięcie nowych podziałów w Europie, rozwój współpracy z najbliższymi sąsiadami.

Zacznijmy od sprawy, która najbardziej interesuje nasz kraj - funduszy na wyrównywanie dysproporcji rozwojowych. Po rozszerzeniu UE zapotrzebowanie na fundusze spójności i strukturalne wzrosło trzykrotnie. Po pierwsze bowiem, liczba regionów, którym przysługuje pomoc (z dochodem poniżej 75 proc. średniej unijnej) zwiększyła się z 48 w Piętnastce do 67 w Dwudziestcepiątce. Po drugie, zwiększyły się rozpiętości między najbogatszymi a najbiedniejszymi regionami UE z 1:2,6 w Piętnastce do 1:4,4 w Dwudziestcepiątce". I po trzecie, przyjęcie Bułgarii i Rumunii, które mają dochód na głowę niższy od najbiedniejszych nowych członków UE (Litwy i Łotwy), dodatkowo zwiększy potrzeby.

Tymczasem fundusze spójności mają w sumie wynieść 336,2 mld euro - zaledwie o 31 proc. więcej niż w latach 2000-06. Zdumienie budzi też wstępny podział tej kwoty: 173,8 mld euro (51,7 proc.) dla krajów Piętnastki, 140,2 mld euro (41,7 proc.) dla nowo przyjętej dziesiątki, 22,2 mld euro dla Bułgarii i Rumunii.

Na realizację pozycji "konkurencyjność dla wzrostu gospodarczego i zatrudnienia" przeznaczono 57,9 mld euro. Ta kwota ma zaspokoić wszystkie wydatki związane z realizacją strategii lizbońskiej. Tymczasem jest ona pięć razy mniejsza niż środki przeznaczone na najmniej konkurencyjny dział gospodarki, czyli rolnictwo. Priorytet w budżecie UE ma więc nie nauka i postęp techniczny, wiedza i innowacyjność, ale dziedzina niekonkurencyjna, oferująca nadprodukcję, kosztowna i utrzymywana przy życiu za cenę stosowania rozlicznych metod ochrony przed importem.

Kto zarabia na dotacjach?

W projekcie budżetu na lata 2007-13 wydatki na Wspólną Politykę Rolną pozostaną pozycją największą. Warto przyjrzeć się bliżej, do kogo trafiają te pieniądze.

80 proc. dotacji przejmuje 20 proc. największych, a więc i najzamożniejszych farm. Gros pomocy zgarniają nie "biedni chłopi", lecz farmerzy dużo lepiej sytuowani niż przeciętny podatnik.

Dotychczasowe instrumenty subwencjonowania rolnictwa - dopłaty eksportowe, ceny gwarantowane etc. - doprowadziły Unię do absurdalnych sprzeczności w polityce rolnej. Z jednej strony zachęcano do większej produkcji, a z drugiej płacono za ugorowanie ziemi i wprowadzano górne limity produkcji - różne "kwoty" cukrowe, mleczne itp.

Mimo tych limitów rolnictwo europejskie cały czas wytwarzało nadwyżki, które trzeba było - z pomocą subsydiów eksportowych - przerzucać na rynek światowy. Subsydia rujnowały rolników z Trzeciego Świata produkujących taniej, ale niezdolnych do konkurowania z dotacjami. Dlatego w impasie znalazły się negocjacje w sprawie liberalizacji handlu światowego rozpoczęte kilka lat temu w Doha. Kraje produkujące tanią żywność domagają się bowiem zaniechania stosowania subwencji przez UE i USA. Szacunki Banku Światowego wskazują, iż korzyści dla krajów Trzeciego Świata z uwolnienia handlu żywnością byłyby większe niż cała pomoc otrzymywana przez te kraje.

Nadwyżki własnej produkcji powodują, że rynek unijny musi się chronić przed producentami spoza Europy - wysokimi cłami, ograniczeniami kwotowymi i tak absurdalnymi dyrektywami jak regulacja kształtu bananów. Płacą za to konsumenci. Według OECD ceny żywności w Unii mogłyby spaść aż o 44 proc., gdyby przywrócić wolność handlu.

Najnowszym przykładem obłudy, do jakiej prowadzi owa polityka, jest oferta zniesienia ceł na import z Ukrainy w ramach pomocy krajowi, który wybrał demokrację i opcję europejską. Ustami pani komisarz Benity Ferrero-Waldner zaproponowano zniesienie unijnych ceł na import z Ukrainy... towarów przemysłowych i pozostawiono cła na towary rolne. Ukraina, zwana niegdyś spichlerzem Europy, będzie więc mogła swobodnie sprzedawać do UE samochody, maszyny i odrzutowce - choć wiadomo, że w tych dziedzinach nie wytrzymuje konkurencji z uprzemysłowioną Europą - ale nie pszenicę czy cukier. W podobnej sytuacji znalazły się Mołdawia i Gruzja.

Dlaczego nic się nie zmieni?

Wspólna Polityka Rolna od lat była krytykowana. W końcu Komisja Europejska zaproponowała, a Rada Europy zatwierdziła w 2003 r. reformę tej polityki. Postanowiono, że rolnikom będzie się płacić za powierzchnię gospodarstwa i dotychczasową intensywność upraw. Dzięki temu będą oni decydować, co produkować, na podstawie sygnałów rynkowych - a nie limitów i stawek ustalanych przez urzędników.

Metoda "powierzchniowa" - zwana dopłatami bezpośrednimi - jest jednak zdumiewająca. Jakże to - im większym ktoś jest potentatem ziemskim, tym większe ma brać dotacje? Aby uzasadnić nową formułę, Franz Fishler, komisarz rolny w poprzedniej kadencji, oznajmił, że wypłaty będą uzależnione od troski farmerów o utrzymanie gospodarstw w dobrym stanie, troski o ekologię i przepisy sanitarne oraz o przestrzeganie dobrostanu zwierząt hodowlanych - co w sumie jest regulowane 18 dyrektywami i nadzorowane przez służby rolne. Dopłaty i bariery celne mają zapewnić,,utrzymanie europejskiego krajobrazu wiejskiego". W związku z tym zmieniono nawet nazwę działu w budżecie UE - nie ma już "polityki rolnej", pojawiła się natomiast ,,ochrona zasobów naturalnych".

To jednak zasłona dymna. Po pierwsze, aby otrzymać dopłatę, nadal trzeba będzie utrzymywać gospodarstwo i produkować żywność. Reforma nie przyczyni się więc do istotnego spadku produkcji rolnej, która jest zdecydowanie za duża.

Po drugie, większość dotacji otrzymają rolnicy posiadający największe gospodarstwa. Na czym więc ma polegać "ochrona zasobów naturalnych", skoro gros dopłat nadal trafiać będzie do wielkich farm stosujących przemysłowe metody produkcji? Rolnictwo zniszczyło krajobraz europejski w stopniu nie mniejszym niż urbanizacja czy autostrady. Połowa lasów została wycięta pod uprawy rolne; chemia zatruwa glebę, wody śródlądowe i morskie. Wiele gatunków zwierząt wyginęło i dziś można je spotkać tylko w ogrodach zoologicznych, parkach narodowych lub rezerwatach. Aby przywrócić naturalny krajobraz, należałoby dążyć do zmniejszenia obszaru upraw i zwiększenia zalesienia.

Zasada proporcjonalności dotacji do obszaru i intensywności rolnictwa sprawi, że - jeśli budżet UE nie zostanie zmieniony - w ciągu najbliższych siedmiu lat: wysoko wydajne rolnictwo krajów Piętnastki otrzyma 265 mld euro (88 proc.), kraje nowej dziesiątki - tylko 27,6 mld (9 proc.), Bułgaria i Rumunia - tylko 8 mld (3 proc.). W 2013 r., kiedy będą już obowiązywać jednakowe dla wszystkich zasady wspierania produkcji rolnej, kraje starej Piętnastki otrzymywać miałyby 84 proc. środków a nowej dwunastki tylko 16 procent.

Na jeden hektar użytków rolnych w 2013 r. będą otrzymywać: farmerzy Piętnastki - 270 euro, farmerzy dziesiątki - 130-140 euro, rolnicy Bułgarii i Rumunii - ok. 80 euro. Innymi słowy, nowoczesne gospodarstwa rolników Piętnastki będą dostawać co najmniej dwa razy tyle co względnie zacofane gospodarstwa nowych członków.

Jak skończyć z dotacjami?

Jak zlikwidować Wspólną Politykę Rolną? Reformę Fishlera trzeba posunąć o krok dalej i całkowicie oderwać dopłaty od produkcji. Innymi słowy, rolnik dostawałby dopłatę nawet wówczas, gdyby całkowicie zaniechał produkcji i założył pole golfowe albo przeniósł się do miasta. Dzięki temu farmerzy nie trzymaliby się kurczowo swych drobnych gospodarstw i szybciej postępowałby proces powiększania średniej powierzchni areałów rolnych. Rolnik mógłby też sprzedać swój tytuł do dopłat.

Dopłaty z budżetu UE byłyby wygaszane stopniowo, np. przez siedem lat. Można by się wówczas zgodzić na przejęcie ich dalszego finansowania przez budżety narodowe - pod warunkiem że w żaden sposób nie będą wiązane z celami produkcyjnymi. Pomoc finansowa dla rolnictwa - podobnie jak dla przemysłu - byłaby zakazana. Z całej WPR pozostałoby jedynie wspieranie rozwoju obszarów wiejskich, w tym tworzenia pozarolniczych miejsc pracy, na co byłoby dużo więcej środków, a czym Polska jest żywotnie zainteresowana.

Likwidacja tej polityki mogłaby nam przynieść dalsze korzyści. Po pierwsze, moglibyśmy zmniejszyć rozpiętości dochodowe między regionami. Przypomnę, że z jednego euro na WPR kraje dziesiątki otrzymywać mają 9 centów (Polska 4-5 centów), zaś z jednego euro na programy spójności dziesiątka dostanie 42 centy (Polska - 21 centów). Gdyby więc wydatki na WPR zmniejszyć o połowę, a zaoszczędzoną kwotę przeznaczyć na programy strukturalne i spójności, Polska mogłaby zyskać dodatkowe 25-30 mld euro.

Po drugie, likwidacja polityki rolnej pozwoli wygospodarować większe środki na realizację głównych celów strategii lizbońskiej. Warto bić się o takie zasady dofinansowania wydatków na naukę, które zwiększą szanse ośrodków w nowych krajach członkowskich UE. Polska ma dziś naukowców gotowych pracować za mniejsze pieniądze, ale nasze laboratoria wymagają dużo lepszego wyposażenia.

Po trzecie, Unia mogłaby umocnić swą pozycję globalną, oferując pomoc Ukrainie i innym tzw. nowym sąsiadom, a także krajom najbiedniejszym.

A jeśli Wspólna Polityka Rolna pozostanie niezmieniona? Wówczas w 2013 r. trapić nas będą te same choroby - nadprodukcja w rolnictwie, rynki rolne zamknięte przed sąsiadami, droga żywność etc.

Globalizacja więcej daje, niż szkodzi

Przeciwnicy zniesienia dopłat do rolnictwa twierdzą, że groziłoby to utratą samowystarczalności żywnościowej Europy. Nie można do tego dopuścić, bowiem istnieje "zagrożenie arabskie i rośnie chińska potęga" - powiedział Marian Brzózka, doradca prezydenta ds. rolnictwa ("Gazeta" z 12 lipca). Wtóruje mu francuski minister rolnictwa Dominique Bussereau, według którego samowystarczalność potrzebna jest nawet w czasach pokoju, gdyż tylko ona uchroni Europę przed konsekwencjami "suszy w Brazylii, kryzysu gospodarczego w Argentynie czy też epidemii pomoru świń w Australii" ("Gazeta" z 15 lipca).

Gdyby podobne antyglobalizacyjne argumenty wytoczyć np. w przypadku energii, to trzeba by zrezygnować z importu ropy i gazu i nie licząc się z kosztami, budować kopalnie węgla w całej Europie, jak robił to Edward Gierek w Polsce. Tymczasem ponad połowę potrzebnej energii Unia Europejska importuje, a wydobycie węgla w państwach Unii spadło o dwie trzecie w ostatnim ćwierćwieczu, bo jest po prostu nieopłacalne. Co więcej, energię sprowadza się z targanego wojnami Bliskiego Wschodu i przeżywającej ekonomiczne i polityczne napięcia Rosji, podczas gdy import żywności do Unii byłby daleko bardziej zróżnicowany geograficznie i politycznie.

Być może wycofanie dotacji rolnych i otwarcie Unii Europejskiej na światowy handel żywnością wymagałoby pewnego zwiększenia zapasów żywnościowych i niewątpliwie przeprowadzenia restrukturyzacji sektora żywnościowego z uwzględnieniem osłon socjalnych. Koszt takich działań dla podatników byłby wielokrotnie niższy niż obecne dotacje.

Wycofanie, oczywiście stopniowe, dotacji dla europejskiego rolnictwa i włączenie go do globalnej gospodarki przyniesie Europie korzyści polityczne, rozwojowe, budżetowe i ekologiczne, a konsumentom tańszą żywność. Dlatego trzeba mądrze poprzeć sprzeciw Tony'ego Blaira wobec kontynuacji rolnego status quo.

[Podpis pod fot.]

Jeśli budżet Unii nie zostanie zmieniony, to w najbliższych siedmiu latach nowoczesne gospodarstwa rolników Piętnastki będą dostawać co najmniej dwa razy tyle, ile względnie zacofane gospodarstwa nowych członków