Irena Jun pokazała w zeszłym roku w Poznaniu jednoaktówki Becketta. Potrafiła zaczarować salę: z najczarniejszej ciemności reflektor wyłuskał jedynie jej usta, które z prędkością karabinu maszynowego wyrzucały z siebie setki słów. Precyzja i doskonałość aktorki może onieśmielać publiczność. Czasem jednak zdarza się ten niezwykły teatralny moment, kiedy z majstersztyku wyłania się człowiek z duszą i ciałem. Człowiek, który jest choć trochę razem z ludźmi na widowni.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp