Przedstawienie było niewątpliwie sukcesem frekwencyjnym - pojawiły się nawet dostawki. Bo sam tytuł i nazwisko kompozytora wystarczało za rekomendację. I może opinie o tym, co do tej pory Scena Operowo-Operetkowa proponowała częstochowianom. Jednak zamiana partnera - do tej pory gościliśmy artystów za sprawą Kazimierza Kowalskiego - nie wyszła na dobre przedstawieniu. Jeśli wystawiane u nas opery i operetki były poprawne, to Polska Scena Muzyczna tego poziomu zagwarantować nie potrafiła. Jej debiutancki spektakl raził przede wszystkim brakiem scenografii. Niechby była jak do tej pory - konwencjonalna i ze śladami użytkowania w przeszłości i na innej scenie. Tym razem nie było jej praktycznie w ogóle. Z wyjątkiem niezbędnych mebli, na których musieli przecież usiąść aktorzy. Bo tak kazała logika narracji, która była zresztą jedyną siłą sprawczą, jeśli chodzi o reżyserię przedstawienia.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp