Haniebny proceder trwa od ponad dziesięciu lat. Walczące o pogrzebowy rynek zakłady wywindowały cenę "skóry" do 1200-1800 zł. Ofiarami padają rodziny zmarłych, których do wyboru tego, a nie innego zakładu pogrzebowego skłania się podstępem lub szantażem. Do handlujących skórami pracowników pogotowia może co roku trafiać w sumie parę milionów złotych.

By zdobyć te pieniądze, jest jeden warunek - trzeba mieć ciało, a nie żywego pacjenta. Pracownik jednej z łódzkich firm pogrzebowych: - Słyszałem o różnych sytuacjach, kiedy zespół nie śpieszy się do wezwania, bo jest szansa, że zgon nastąpi przed przyjazdem pogotowia.

Poszlaki wskazują na to, że w wyścigu o nekropieniądze mogło dochodzić nie tylko do zaniechania udzielania pomocy pacjentom, ale także do ich uśmiercania. Do zabójstwa mogły posłużyć leki, które nieodpowiednio użyte stają się śmiertelną i błyskawicznie działającą trucizną, m.in. pavulon, lek zwiotczający mięśnie i wstrzymujący oddychanie. Używają go tylko doświadczeni anestezjolodzy i tylko na sali operacyjnej, gdy za pacjenta "oddycha maszyna", a jego własny oddech mógłby zakłócać jej pracę. W łódzkim pogotowiu pavulon stosowano bardzo często. Nasz informator opisuje: lekarz zobaczył sanitariusza wstrzykującego pacjentce jakiś środek. - Co jej dajesz? - zapytał. - To, co zawsze - odparł tamten. Po kilku minutach kobieta nie żyła.

Jak zabija pavulon użyty pomyłkowo albo jako narzędzie zbrodni? Dr Ryszard Golański, wiceszef łódzkiej Okręgowej Rady Lekarskiej: - Pacjent jest w pełni świadomy, ale z powodu zwiotczenia mięśni traci oddech. Nie może nic powiedzieć, nawet ruszyć palcem. Dusi się, umiera w męczarniach. To jedna z najbardziej okrutnych śmierci na świecie.

Były kierowca pogotowia, który odszedł, bo "nie chciał brać w tym udziału": - Jeden z lekarzy przychodził, popatrzył i mówił: "O, tu już nie mamy co reanimować". Puls badał i do widzenia. Wbrew lekarzowi jednego pacjenta odratował gorliwy sanitariusz. Lekarza nazywaliśmy Anioł Śmierci, bo załatwiał ludzi. Tylko i wyłącznie dla pieniędzy.

Nasi informatorzy wymieniają inne przydomki pracowników pogotowia ratunkowego zamieszanych w zbrodniczy proceder: doktor Mengele, doktor Potasik, Skórołapka.

Przez ostatnie dwanaście lat łódzkim pogotowiem kierował doktor Ryszard Lewandowski. Cały czas zaprzeczał, jakoby w jego placówce handlowano zwłokami. Dziś mówi, że sam nie brał za to pieniędzy. Przyznaje jednak, że inni brali i że był to powszechny proceder. Nie lubi terminu "skóra". Poprawia: - Sprzedawanie informacji o zaistniałym zgonie.

Nie chce jednak wierzyć, że zespoły karetek mogły przyczyniać się do śmierci pacjentów. A gdyby jednak? - To podważyłoby sens istnienia samej instytucji pogotowia... - mówi z wahaniem.

Gdy już kończyliśmy zbieranie materiałów, dowiedzieliśmy się, że sprawę badają Centralne Biuro Śledcze w Łodzi oraz wydział do spraw przestępczości zorganizowanej łódzkiej Prokuratury Apelacyjnej. Prokuratorzy i policjanci rozważają możliwość ekshumacji zwłok kilkudziesięciu zmarłych pacjentów łódzkiego pogotowia, by zbadać, czy są w nich pozostałości śmiertelnie niebezpiecznych leków, m.in. pavulonu.

Łódzki radny Witold Skrzydlewski, którego rodzina ma sieć zakładów pogrzebowych, przyznaje, że słyszał o wątpliwych zgonach, ale nie chce o tym mówić: - Może kiedyś też zasłabnę i chciałbym, żeby pogotowie mnie ratowało. A znajomym mówię, że jeśli ktoś u nich zasłabnie, to żeby zespołowi, który wchodzi, proponowali dwa tysiące złotych. Wtedy jest gwarancja, że będzie ratowany.

Nowy dyrektor pogotowia Bogusław Tyka sam zawiadomił o procederze policję. Jest pewien, że jego skala pod jego rządami "zmniejszyła się radykalnie". - Zlikwiduje pan ten proceder? - zapytaliśmy. - Tak - odparł. - Jestem tego pewien.

Cały reportaż - s. 13-15

Tekst powstał we współpracy z Przemysławem Witkowskim z Radia Łódź SA. Jego reportaż radiowy "Skóra" zostanie nadany dziś o 7 w Radiu Łódź, o 8.15 w "Sygnałach Dnia" w I Programie PR i o godz. 18.40 w III Programie PR