Za horyzontem macierzyzny
Kiedy pił u nas w domu wino, Rudolf, pierwowzór bohatera mojej książki, były żołnierz Wehrmachtu, siedząc naprzeciw mej żony, której rodzina została w Treblince, był dla mnie wówczas wygnańcem. Wzruszył mnie i żonę ów Niemiec o dwu kulturach, o dwu językach, ale o jednym jedynym człowieczeństwie - mówi o swojej najgłośniejszej książce poeta, pisarz
Konie
1. Ostatni raz Wacław Niżyński wystąpił publicznie 19 stycznia 1919 roku. W sali eleganckiego szwajcarskiego hotelu zebrało się koło 200 osób. Artysta długo kazał czekać na siebie. Wreszcie wyszedł, usiadł okrakiem na krześle i hipnotyzował publiczność wzrokiem; świadkowie wspominają, że trwało to całe pół godziny. Nagle, na ułożonym przez siebie krzyżu ze zwojów czarnego i białego aksamitu, zaczął tańczyć; jego taniec był piękny i przerażający, pokazywał szaleństwo i wojnę, życie i śmierć. "Publiczność przyszła się bawić. Sądziła, że tańczę dla uciechy. Ja tańczyłem rzeczy straszne. Bali się mnie i dlatego myśleli, że chcę ich zabić."Próbuję wyobrazić sobie ten występ, porównać z czymś, co znam. W teatrze bałem się bodajże raz tylko, podczas tańca rozszalałych menad w ostatnim przedstawieniu "Gardzienic"; było to dojmujące fizyczne poczucie, nic wspólnego nie mające z myśleniem, że jeszcze chwila i one mnie rozszarpią (Leszek Kolankiewicz, który nie takie rzeczy widział, powiedział mi, że czuł się podobnie). Taniec Niżyńskiego musiał być chyba zatem równie ekstatyczny; zmysłowy i barbarzyński jak "Święto wiosny" sprzed paru lat, szalony w swoim zapamiętaniu, śmielej wstępujący w regiony czarnego i białego sacrum. "Przez cały wieczór czułem Boga. Kochał mnie. Ja kochałem jego. Zostaliśmy zaślubieni. Powiedziałem w karecie mojej żonie, że dzisiaj jest dzień moich zaślubin z Bogiem." Czy tak trudno zgadnąć, jaki Bóg wstąpił w niego w czasie tych dionizjów? 2. Tego samego wieczoru, po powrocie do domu, zaczął pisać. On, którego i sam Diagilew, i jego krąg uważali za smarkacza i głupka, on, u którego liczyła się tylko wykraczająca poza prawa fizjologii i grawitacji cielesność, rozpoczął taniec piórem. Taniec na życie i śmierć, coraz bardziej gorączkowy - dwa pierwsze zeszyty zapełniał ponad miesiąc, zeszyt trzeci (nazwał go "O śmierci") już tylko w pięć dni... "Trzeba wiele pisać, by zrozumieć, czym jest pisanie. Pisanie jest trudną rzeczą, gdyż człowiek męczy się podczas siedzenia. Nogi mu cierpną, a ręka, którą pisze, drętwieje. Oczy się psują i człowiekowi brakuje powietrza, gdyż pokój nie może mu dać powietrza w dostatecznej ilości. Od takiego życia człowiek szybko umiera... Kocham ludzi, którzy dużo piszą, gdyż wiem, że to męczennicy. Kocham męczenników dla Boga... Ci ludzie są podobni ukrzyżowanemu Chrystusowi..." Ta drętwiejąca ręka, którą w coraz mniejszym stopniu włada Niżyński, próbuje zrealizować literacką utopię bezpośredniości. To znaczy: zrównać czas myśli z czasem zapisu, zlikwidować rozstęp między czasem akcji a czasem narracji, wprowadzić do opowiadania prawdziwy czas teraźniejszy. "Nie mogłem pisać, gdyż zastanawiałem się nad pisaniem", zauważa w którymś momencie Niżyński; nie wolno się zatem zastanawiać, bo najmniejsza zwłoka natychmiast zatrzymuje czynność pisania, trzeba zapisywać wszystko, co spływa na pióro, nadążać pisaniem za biegiem myśli, a kiedy one leniwieją, pisać o fizycznym wysiłku pisania, o bólu w dłoni i niedoskonałościach pióra. Kilka lat później James Joyce w ostatnim epizodzie "Ulissesa" pokazał, że bezpośredniość ową osiągnąć można jedynie dzięki sztuczce technicznej - w strumieniu świadomości. Utopię nadążającego za czasem teraźniejszym pisania podjął jeszcze raz Edward Stachura w zeszytach podróżnych, gdy kroczył wprost ku szaleństwu. Cały świat próbując przepalić miłością i skowycząc z cierpienia - jak Niżyński. 3. U Niżyńskiego mamy do czynienia nie ze strumieniem świadomości, ale z narastaniem szaleństwa.Wbrew sławnej formule Michela Foucaulta ("szaleństwo - nieobecność dzieła") szaleństwo jest cały czas w tym dziele obecne i czynne. Nie kamuflują go żadne pisarskie zabiegi, bo lektura - może poza "Idiotą" Dostojewskiego - była Niżyńskiemu zupełnie obca; wolał poświęcać czas czytaniu własnego ciała i ciał cudzych. Może dlatego zostawił świadectwo zupełnie wyjątkowe i tak poruszające. Bóg, który w niego wstąpił, domagał się prawa głosu: "To pióro będzie nazywać się Bóg. Chcę nazywać się Bóg, a nie Niżyński i dlatego poproszę, by pióro to nazywało się Bóg". To nie był bóg chrześcijański; wszystko było mu jedno, jaką literą, dużą czy małą, się go pisze. Był to bóg powszechnej miłości i cierpienia, bóg wszechobejmującego uczucia. Bóg głoszący śmierć oderwanego od świata intelektu ("umysłu") i zapowiadający epokę opartej na uczuciu mądrości ("rozumu"). Ale zarazem szykujący zagładę jednostki. "Bóg jest ogniem w głowie. Żyję do czasu, dopóki mam ogień w głowie. Mój puls to trzęsienie ziemi. Jestem trzęsieniem ziemi." W tej tektonicznej katastrofie, w tym boskim ogniu przestawała się liczyć odrębność i logika. Niżyński-Bóg stawał się drugą stroną Człowieka-Nikogo. 4. Nietzsche napisał, że mógłby uwierzyć tylko w takiego boga, który tańczy. Nazwisko Nietzschego pojawia się na kartach dziennika parokrotnie, choć przypadkiem, bo łączące ich dionizyjskie zatracenie widać dopiero z perspektywy. Mnie fascynuje inna zbieżność. Jak wiadomo, turyńską katastrofę Nietzschego sprowokował widok okładanego batem konia. Od jego obrony zaczęło się szaleństwo. U Niżyńskiego też pojawia się - i są to najbardziej poruszające momenty tego zapisu - koń. Pierwszy raz jeszcze po stronie życia: "Szedłem i szedłem. Szedłem i szedłem... Spostrzegłem konia biegnącego pod górę i pobiegłem. Robiłem to nie myśląc, lecz czując. Biegłem, ciężko dysząc... Zrozumiałem, że ludzie zaganiają konie i ludzi dopóty, dopóki koń lub człowiek nie zatrzyma się i nie padnie jak kamień. Zdecydowałem z koniem, że mogą nas bić batem ile wlezie, ale będziemy robić swoje, gdyż chcemy żyć. Koń szedł i ja również." Drugi raz już po stronie śmierci: "Byłem podobny do konia, którego zmusza się batem do ciągnięcia ciężaru. Widziałem woźniców, którzy smagali konie do śmierci, gdyż nie rozumieli, że koń nie ma siły. Woźnica pędził konia pod górę i chlastał batem. Koń upadł i z zadu wypadły wszystkie kiszki. Widziłem konia i szlochałem w duszy. Chciałem szlochać na głos, ale zrozumiałem, że ludzie wezmą mnie za mazgaja, i dlatego płakałem w duchu. Koń leżał na boku i krzyczał z bólu. Jego krzyk był cichy, płakał. Czułem. Tego konia weterynarz zastrzelił z rewolweru, gdyż było mu żal tego konia." [-] Wacław Niżyński: "Dziennik", przełożył z rosyjskiego Grzegorz Wiśniewski, Warszawa 2000, Iskry
Gra z Graalem
1 Mit żyje, póki się go opowiada. Cykliczny powrót mitycznej fabuły jest prowokowany zwykle przez jakieś wydarzenie w linearnym porządku czasu: coś się zdarzyło - trzeba to
Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest
1. XVII wiek, prócz prawa powszechnej grawitacji, rachunku różniczkowego i łaski uświęcającej, odkrył dziecko jako dziecko. Przed XVII wiekiem - twierdzi Aries - dzieci uznawano za
Krzesło
1. Skąd się wzięło nasze krzesło? Brueckner w "Słowniku etymologicznym języka polskiego" rozkłada ręce, sugeruje jedynie pokrewieństwo krzesła z krosnami, pewnie z uwagi na ich
Łydki
1. O czym mogły rozprawiać w romantycznych salonach stare damy, pamiętające jeszcze czasy ancien ržgime'u? O naturalnym porządku świata obalonym przez rewolucję? O wywodzącej się