Był mały, miał okrągłą głowę, kartoflowaty nos, ciemną karnację i coś latynoskiego w twarzy. Włosy czarne jak węgiel i czarne oczyska. Pamiętam, jak kiedyś, gdy obydwaj byliśmy w Teatrze Polskim w Warszawie, grając w "Lilli Wenedzie" - a był to słynny rok 1968 - zostałem nagle wzięty na spytki przez naszego przemiłego kolegę. Zapytał, wiedząc, że razem chodziliśmy do krakowskiej Szkoły Teatralnej: "Czy Zygmunt jest Żydem?". Zatkało mnie - tym bardziej że ów kolega był wysoko partyjny, a ja i Zygmunt niezrzeszeni. W końcu zdobyłem się na odpowiedź - może idiotyczną, ale spontaniczną: "Ja sam nie wiem, czy jestem Żydem...". O, roku ów... Właśnie te oczyska Zygmuntowe potrafiły wyrazić wiele. I ta twarz giętka, nigdy obojętna. I oto nagle katastrofa. W połowie drugiego roku postanawiają, że Zygmunta trzeba wyrzucić ze szkoły. Może ktoś z najstarszych pedagogów uważał, że aktor musi być piękny, postawny - jak Aleksander Żabczyński. Ale naszymi najważniejszymi pedagogami byli ci "młodsi": Lidia Zamkow, Jerzy Kaliszewski i wprawdzie stary - ale z genialną intuicją - Józef Karbowski. Na trzecim roku, kiedy Zygmuntowa anatema już wygasła, Karbowski wystawił z nami sztukę Rittnera: "W małym domku". Zygmunt grał Doktora, Kalina Jędrusik - Sędzinę, ja - Jurkiewicza. Do dziś pamiętam scenę Doktora z Sędziną. Już wtedy wiedzieliśmy, że z nich coś będzie. Zygmunt miał basowy głos i tym głosem już wtedy potrafił znakomicie operować. Dopiero pod koniec jego aktorskiego życia głos stał się schrypnięty. Ale może jeszcze ciekawszy? Po szkole część naszego roku zaangażowała Lidka Zamkow do teatru Wybrzeże. Zygmunt początkowo grał małe epizody: w "Tragedii optymistycznej" Wiszniewskiego i "Panu Puntili" Brechta - ale nawet w tych epizodach był wyrazisty, nieprzerysowany. Miał poczucie dobrego smaku i żadnej tendencji do "zgrywy". Zamkow go wyjątkowo uznawała, ale następne role: Mazepa w sztuce Słowackiego i liryczny Mickiewicz z "Ballad i romansów" Maliszewskiego - to była pomyłka. Myślę, że zrozumieli to Lidka i sam Zygmunt. I wreszcie Chochlik w "Balladynie": złośliwy, czupurny, pobrzydzony, trochę "trollowaty". Już wtedy - tak na własny użytek - nazwałem Zygmunta młodym Woszczerowiczem. Myślę, że mistrz tam, w zaświatach, wcale się nie przewraca. Myślę, że Woszczerowicz chciałby i mógłby zagrać niektóre późniejsze role Zygmunta: np. Błazna z "Wieczoru trzech króli" Szekspira. A czy Zygmunt nie mógłby sięgnąć po Ryszarda III? Na Wybrzeżu Zygmunt zagrał jeszcze jedną szczególnie wyrazistą rolę: Timoszę - niewidomego chłopca ze "Złotej karety" Leonowa, słabej radzieckiej sztuki, która królowała kiedyś na scenach polskich. Stworzył w niej chyba najciekawszą postać. Był jeszcze dziwnie miękki, prawie dziecinny Antoś z "Matki" Czapka. Ale Zamkow, jego orędowniczka, już odeszła i wtedy nasza mała grupka przeniosła się do Teatru Polskiego, do Wrocławia. Zygmunt zdobywa tam publiczność i krytykę, grając w "Drodze tytoniowej" Jacka Kirklanda rolę Dude'a. Premiera odbyła się w 1957 roku. Jego Dude jest dziki, bezczelny, arogancki - ale zawsze prawdziwy. Wreszcie następne role: Chłopiec - niemowa z "Kowala" Szaniawskiego (znów potrafi zaistnieć wyrazistością twarzy), i szekspirowski Błazen z "Wieczoru trzech króli" - tym razem zadumany nad przeciwnościami świata, szekspirowski Puk w "Śnie nocy letniej", roztańczony, zręczny, złośliwy. Po siedmiu latach wrocławskich kolej na Kraków. Jakby krótki przystanek z niebanalną rolą Stańczyka w "Weselu" w reżyserii Wajdy. Premiera odbyła się w 1963 roku. I Warszawa. Najlepsza, może "życiowa" rola w teatrze Komedia, w roku 1966 - rola Lejzorka w "Burzliwym życiu Lejzorka Rojtszwańca" według Erenburga. Ileż on tam potrafił wygrać: strach, spryt, naiwność, jakaś dziecinna radość - przy wcale nienachalnie zaznaczonej żydowskości. Po tej roli został zaraz "porwany" przez Jerzego Kreczmara do Teatru Polskiego, by zostać w nim do końca, aż do nagłej, zbyt wczesnej śmierci. W ciągu 36 lat zagrał tam ponad 30 ról, czasem małych, czasem znaczących, zawsze godnych zapamiętania. Chcę tu przede wszystkim wymienić rolę słynnego czeskiego bajkowego rozbójnika - Rumcajsa - w wersji Ernesta Brylla i Katarzyny Gaertner. Premiera odbyła się w 1974 roku. Rumcajsa grano 513 razy przez parę lat. Była to trochę bajka dla dzieci, których serca zaskarbił sobie niepodzielnie, ale porwał też starszych swoją bezpośredniością, temperamentem, dowcipem. Zygmunt Hobot był aktorem, który równie dobrze czuł się w komedii co w dramacie.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp