4 sierpnia Kordian Tarasiewicz dotarł z Ochoty na Grzybowską 37, gdzie mieściła się palarnia kawy i magazyny firmy Pluton należącej do jego rodziny. - Powstanie zaczęło się dla mnie pechowo. Mieszkałem w Kolonii Staszica na Suchej przy Wawelskiej. Byłem uprzedzony o bliskim wybuchu zrywu. Spieszyłem do firmy na Grzybowską, ale pękła mi guma w rowerze. Musiałem złapać ryksiarza - opowiada. Przy pl. Starynkiewicza zastała go Godzina W. Zaraz też zaczęła się strzelanina. Kordian Tarasiewicz schronił się w kamienicy sąsiadującej z obecną siedzibą urzędu skarbowego na rogu Nowogrodzkiej i Żelaznej. Przyjęła go do siebie jakaś rodzina. Wydostał się stamtąd dopiero 4 sierpnia nad ranem. Pod wielkim strachem przebiegł przez wykop w poprzek Al. Jerozolimskich przy Żelaznej. Niemcy strzelali z gmachu Wojskowego Instytutu Geograficznego. - Udało się. Żelazna była wolna i bez przeszkód dotarłem na Grzybowską. Zaraz też zarówno z Komendy Głównej AK, jak i od kwatermistrza okręgu warszawskiego AK majora "Kilińskiego" dostaliśmy podbite pieczątkami pisma informujące, że nasze magazyny są zajęte - wspomina. Komenda i kwatermistrzostwo do pewnego stopnia konkurowały o zasoby magazynów. Znajdowały się tam tak cenne artykuły: cukier, mąka i kawa zbożowa. W pobliżu, w magazynach browaru Haberbusch i Schiele, znajdowały się tony jęczmienia, zaś w należącej do browaru fabryce na Ceglanej (dziś Pereca) duże zasoby kawy zbożowej. W dniach Powstania zapewniały one miastu wyżywienie. - Naszym zadaniem była obrona magazynów i wydawanie ich powstańcom - wspomina Kordian Tarasiewicz.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp