Osła kupiliśmy wiosną 1965 roku. Mieliśmy po 20 lat ii ten pomysł nie wydawał się mam dziwaczny, tylko praktyczny. Poprzednie wakacje spędziliśmy w Bieszczadach z namiotami. Mogliśmy opuszczać szła-ki, nie oglądać się na miejsca w schroniskach, biwakować gdzie nam przyszła ochota. Tylko, że sprzęt z wypożyczalna turystycznych był okropnie ciężki _ jeden śpiwór (z waty i brezentu) ważył 10 kilo, a o plecakach ze stelażami nikt jeszcze wtedy nie słyszał. Dźwigaliśmy więc przeszło 20 kilogramów każde i myśl, żeby sprawić sobie juczne zwierzę, była rozwiązaniem logicznym. Poszliśmy do warszawskiego ZOO. Przedstawiono nam trzy oferty: osłomuła, oślicę i osła. Osłomuł, odwrotnie niż muł, jest potomkiem konia i oślicy. Wedle informacji ZOO _ bardzo wytrzymały, mało je, dużo dźwignie. Ale, po pierwsze, kosztował 3 tysiące złotych, po drugie, wyglądał jak koński jamnik: tułów dziedziczył po ojcu. nóżka po imamie. Pomysł, żeby się pokazywać z taką karykaturą boskiego stworzenia, wydał nam się zbyt ekstrawagancki. Brązowa oślica miała strasznie rozdęty brzuch i tak wygięty kręgosłup, że wyglądało, iż grzbiet jej się załamie od najmniejszego ciężaru. Osiołek był biały, miał brązową pręgę na grzbiecie i wielkie, piękne oczy. Do tego kosztował tylko 800 złotych.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp