To już za dwa tygodnie! Repertuar tegorocznych Spotkań, podobnie jak i w latach poprzednich, jest wynikiem przymiarki możliwości finansowych i organizacyjnych Teatru im. Jaracza do tego, co było "do wzięcia" na polskich scenach.

Zobaczymy w tym roku różności. Spektakle zarówno sprzed kilku lat, jak np. "Ożenek" Gogola wystawiony w roku 1995 w Teatrze Powszechnym w Warszawie, a też i całkiem świeże, jak teatralny hit ostatniej jesieni, jakim jest lubelska inscenizacja "Ferdydurke" Gombrowicza, czy też "Taniec śmierci" Strindberga przygotowany przez Hanuszkiewicza w warszawskim Teatrze Narodowym.

Wzorem ubiegłych lat przygotowaliśmy dla naszych czytelników garść informacji o poszczególnych spektaklach, wybranych głównie na podstawie not i recenzji popremierowych zamieszczanych na łamach "Gazety Wyborczej" oraz naszych dodatków lokalnych.

Teatr Na Fontance, Petersburg. Izaak Babel: "Zmierzch"

Reżyseria: Siemion Spiwak, scenografia: Anastazja Pautowa, choreografia: Siergiej Gricaj, kierownictwo muzyczne: Iwan Błagodior.

Godz. 18, scena duża

Izaak Babel - wiadomo, nie potrzebuje rekomendacji. Odessa lat 20., żydowska biedota i świat portowych lumpów. Z tego materiału rosyjscy realizatorzy przedstawienia wykroili spektakl muzyczny z tańcami i piosenkami, na kształt ludowej ballady.

Teatr Powszechny, Warszawa. Mikołaj Gogol: "Ożenek"

Reżyseria: Andrzej Domalik, scenografia: Jagna Janicka.

Godz. 16 i 19.30, scena duża

Grają: Katarzyna Herman, Elżbieta Kępińska, Joanna Żółkowska, Władysław Kowalski, Janusz Gajos, Sylwester Maciejewski, Franciszek Pieczka, Jacek Braciak, Edyta Olszówka, Justyna Sieńczyłło, Krzysztof Stroiński. Premiera odbyła się 28 stycznia 1995 roku.

Plejada znanych aktorów, mnóstwo nagród, m. in. dla Władysława Kowalskiego nagroda za najlepszą rolę męską sezonu 1994--1995 przyznana przez miesięcznik "Teatr".

Pisał w "Gazecie Wyborczej" Roman Pawłowski: "Ciężka, psiakrew, sprawa - ożenek. I to, i tamto, i owo. Więc kiedy przychodzi co do czego, Iwan Kuźmicz ślamazarzy się, woli leżeć na kanapie niż starać się o rękę Agafii Tichonownej. Kiedy wreszcie trzeba wybrać się do panny, z prawdziwą odrazą wkłada ubranie, sił nie starcza mu jednak na dopięcie kołnierzyka. Tak Podkolesina będzie grał Władysław Kowalski, dzięki któremu "Ożenek" w warszawskim Teatrze Powszechnym, ponad 150 lat po prapremierze, rozgrzał publiczność finezyjnym humorem. Nieudane swaty Podkolesina odbywają się w Powszechnym pod rozpiętym nad sceną gigantycznym szynelem (trafiony w dziesiątkę projekt Jagny Janickiej), o który z nadludzkim wysiłkiem walczył inny bohater Gogola. Z tą samą siłą, z jaką urzędniczyna z opowiadania "Szynel" starał się o nowe ubranie, Iwan Kuźmicz zapiera się przed ożenkiem (...). Oprócz satyry społecznej komedia Gogola zawiera humor w stanie czystym, toteż reżyser spetaklu Andrzej Domalik ustawił bohaterów "Ożenku" na pustej scenie, umeblowanej zaledwie dwiema kanapami na kółkach. Nie ma muzyki ani realistycznych dekoracji, są tylko aktorzy. Aktorzy, ale jacy! (...) Aktorzy w spektaklu Domalika dawkują żarty, wciągają najpierw widzów w historię, aby pod koniec zakręcić im do reszty w głowie. "Ożenek" w Powszechnym udowodnił, że można uczciwie i z talentem zagrać komedię, nie sięgając po arsenał kabaretowych numerów".

Teatr Powszechny, Warszawa. Mikołaj Gogol: "Ożenek"

Reżyseria: Andrzej Domalik, scenografia: Jagna Janicka.

Godz. 18, scena duża

Teatr Atelier, Sopot. Agnieszka Osiecka: "Darcie pierza"

Reżyseria i scenografia: Andre Huebner-Ochodlo, kostiumy: Irena Biegańska, muzyka: Jerzy Satanowski. Premiera odbyła się 4 lipca 1998 r.

Godz. 16.30 i 20.30, scena kameralna

Grają: Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Marek Richter.

Kobieta "po przejściach" - chora, cierpiąca, zostały jej zaledwie 2 miesiące życia - i zatrudniony przez nią mężczyzna, prostak, wychowany w domu dziecka. Agnieszka Osiecka pisała tę kameralną sztukę sama już będąc śmiertelnie chora. Akcenty autobiograficzne są tu wyraźne. Ostatecznej redakcji tekstu dokonał Jacek St. Buras, zaś wystawić "Darcie pierza" zdecydował się Andre Huebner-Ochodlo, z którym łączyła poetkę przyjaźń.

Spektakl Huebnera-Ochodlo potraktowała Monika Brand, recenzentka naszej gazety na Wybrzeżu, surowo: - Tytułowe darcie pierza może oznaczać rozdrapywanie zadawnionych ran, rozgrzebywanie przykurzonych wspomnień. Reżyser i scenograf spektaklu (...) zasłał bowiem scenę prawdziwym pierzem. Na dodatek, kazał Markowi Richterowi oskubywać to pierze. Dlaczego? A kto to wie. Odrealniona przestrzeń, w której rzecz się rozgrywa, zderzona z wiejskim obyczajem zwyczajnie śmieszy i razi pretensjonalnością. Na początku ten chwyt może nawet frapować, ale potem pojawia się irytacja. Zdania innych recenzentów podzieliły się. Jacek Sieradzki w "Polityce" pisał: "Wyjątkową wartością Darcia pierza jest właśnie chropawość, nie wygładzona szczerość, nie rozrzedzone emocje (...) poruszające czepianie się życia, tęsknota za jego pełnią, bilans niespełnień (...) trudno wyobrazić sobie lepszy hołd złożony przez teatr z sopockiej plaży swej znakomitej patronce". Padały również o tej sztuce tak zwane "opinie środka": "kontrowersyjna".

Połączone zespoły Kompania Teatr i Teatr Provisorium, Lublin. Witold Gombrowicz: "Ferdydurke"

Reż. Witold Mazurkiewicz i Janusz Opryński, scen. Jerzy Rudzki. Premiera odbyła się w październiku 1998 na międzynarodowym festiwalu teatralnym "Konfrontacje '98" w Lublinie. Godz. 17 i 19.30, scena duża

Recenzent "Gazety Wyborczej" Roman Pawłowski pisał:

Wśród licznych inscenizacji Gombrowicza z ostatnich lat, lubelską "Ferdydurke" wyróżnia przede wszystkim jedna cecha: nowe aktorstwo. Nie ma tutaj dorosłych, naśladujących dzieci, jak w "Ferdydurke" w Teatrze Powszechnym w Warszawie, nie ma aktorstwa farsowego jak w "Iwonie, księżniczce Burgunda" w łódzkim Teatrze Powszechnym, nie ma także i grozy, z jaką grany jest "Ślub" w reżyserii Jerzego Jarockiego w Starym Teatrze. Ze wszystkich znanych mi stylów aktorskich styl lubelskiej "Ferdydurke" najbliższy jest improwizowanym szarżom w sarmackich spektaklach Mikołaja Grabowskiego, chociaż inny jest, zdaje się, cel tej szarży. Aktorstwo z lubelskiego przedstawienia odzwierciedla obsesję Gombrowicza na temat ludzkiego ciała, wbitego w formę kultury. Polega na nieustannym wyrywaniu się z więzienia gestów i zachowań, nakazywanych przez dobre wychowanie, na lepieniu ciała, miny i gestu i natychmiastowej ucieczce w nowe ciało, minę i gest.

(...) Popisem tego aktorskiego stylu jest rzecz jasna pojedynek na miny, w którym aktorzy pozbywając się ostatnich barier, plują, charczą, pierdzą, słowem robią co chcecie, przy czym walczący zginają się pod ciosami jak bokserzy na ringu, chociaż nawet się nie dotykają.

Ale przedstawienie Opryńskiego i Mazurkiewicza pokazuje człowieka nie tylko od pasa w dół. Puentą pojedynku Syfona z Miętusem jest walka na symbole religijne, inspirowana konfliktem wokół oświęcimskiego żwirowiska, w której bronią są stawiane na ławce miniaturowe krzyże i mały siedmioramienny świecznik, nie wiadomo skąd zdobyty przez Miętusa. Nie jest to jednak walka ideowa, jak to bywało już w inscenizacjach Ferdydurke, w których Miętus bywał agnostykiem, a Syfon ultrakatolikiem. Tutaj ani przez chwilę nie wierzymy, że którykolwiek z walczących jest osobą ideową. Istota sporu została dawno zapomniana. Zostały jedynie puste symbole, które można już mnożyć. Straszna konkluzja, nawet jak na Gombrowicza.

Drugim elementem lubelskiej inscenizacji, który zapewnia jej wyjątkowe miejsce wśród spektakli gombrowiczowskich w ostatniej dekadzie, jest scenografia. (...) Opryński i Mazurkiewicz (...) swoją "Ferdydurke" zagrali w (...) ławce szkolnej, stojącej samotnie na scenie (...) aktorzy muszą walczyć o miejsce za pulpitem (...) sytuację ścisku powiększa jeszcze Pimko, który prowadząc lekcję wchodzi dosłownie na głowy swoich uczniów i ugniata ich wielkim zadem. W tej przestrzeni gest jednej postaci rozchodzi się na ciała innych, jak kręgi na wodzie (...) miejsca z każdą sceną coraz mniej, aż wreszcie zostanie tylko oświetlone okno, w którym tłoczą się przylepione do szyby twarze bohaterów, wyrywających się bezskutecznie na wolność.

W tej walce o przeżycie na coraz bardziej szczupłej scenie zawiera się główny temat lubelskiej "Ferdydurke", jakim jest uwięzienie w formie.

Teatr im. Jaracza, Łódź. Lars Noren: "Miłość - to takie proste"

Reżyseria: Tomasz Zygadło, dekoracje: Grzegorz Małecki, kostiumy: Jagna Janicka, muzyka: Jan Kanty Pawluśkiewicz. Godz. 18, scena kameralna

Grają: Bogusława Pawelec, Bronisław Wrocławski, Dorota Kiełkiewicz, Piotr Krukowski. Premiera odbyła się 11 października 1998 roku.

Tomasz Wypych w "Gazecie w Łodzi", lokalnym dodatku "Gazety Wyborczej":

Autor posadził naprzeciwko siebie dwie pary i z sadystyczną przyjemnością zafundował im okrutny seans psychoanalityczny. Reżyser spektaklu pozwolił nam w nim uczestniczyć. Alma (Bogusława Pawelec) i Robert (Bronisław Wrocławski), zgorzkniałe małżeństwo aktorów po czterdziestce, zaprasza do siebie Heddę (Dorota Kiełkiewcz), także aktorkę i Jonasa (Piotra Krukowskiego), wziętego psychologa. Na początku są banalne rozmówki o niczym ("a co tam słychać?", "jak nowa kanapa?"), ale z upływem czasu przyjacielska kolacyjka przeradza się w okrutną psychodramę, rodzaj przetargu na życie. Każdy z bohaterów chce sprzedać to, co uważa za najlepsze, nie wie jednak, że ma mocno przechodzony towar. Bo kto kupi frustracje, złudzenia i zawiedzione marzenia? (...) Reżyser Tomasz Zygadło doskonale wie, ile znaczy dobrze dobrana obsada i że czasami warto zwyczajnie pozwolić aktorom pograć. I właśnie ta rzadka dzisiaj świadomość w połączeniu ze znakomitą pracą aktorów stały się podstawą sukcesu w Jaraczu.

Teatr im. Jaracza, Łódź. Eric Bogosian: "Seks, prochy i rock and roll", monodram w wykonaniu Bronisława Wrocławskiego

Reżyseria i opracowanie muzyczne: Jacek Orłowski. Premiera odbyła się 24 maja 1997. Godz. 17 i 20, scena duża

- Mogłem zatytułować to przedstawienie "Rozterki i rozmyślania o stanie mojego umysłu w Ameryce roku 1990". Ale wtedy nikt nie przyszedłby na nie do teatru. "Seks, prochy i rock and roll" to tytuł prowokujący. Obiecuje ubaw i odlot. Wszyscy chcemy jakiegoś zaspokojenia. A to ma swoją ciemną stronę. Mam nadzieję, że będzie się ona Państwu podobać - ironizuje Eric Bogosian, amerykański aktor, pisarz, prześmiewca, autor programów estradowych i telewizyjnych, o którym niektórzy krytycy mówią, iż "Kim dla Ameryki lat pięćdziesiątych był Lenny Bruce, lat sześćdziesiątych - Bob Dylan, lat siedemdziesiątych - Woody Allen, tym Eric Bogosian stał się w latach dziewięćdziesiątych".

Monodram w wykonaniu Bronisława Wrcławskiego przedstawia Tomasz Wypych w "Gazecie w Łodzi", lokalnym dodatku "Gazety Wyborczej": Aktor musiał wcielić się w kilka bardzo różniących się od siebie postaci i przekonać do nich publiczność. Miał na to wszystko półtorej godziny i scenę praktycznie pozbawioną scenografii. Jedynym rekwizytem był wieszak i kilka starych ubrań. Ludzie, których zagrał Bronisław Wrocławski, to postacie wzięte prosto z ulicy. Spotykamy nowobogackiego, który zamiast do Boga modli się do grilla i komórkowego telefonu, jest żebrak-włóczęga, podrywacz, bandyta i młodzieniec na "absolutnym luzie" (dla niego liczy się tylko zadyma). Każda z tych osób wypowiada swoje, najważniejsze dla niej prawdy. I nie ma znaczenia, czy jest to gorzka konstatacja biedaka, że przecież jest szczęśliwy, bo zawsze chodzi po słonecznej stronie ulicy, czy też wyznanie "luzaka", opowiadającego o bójce, którą wywołał: czasem trzeba splunąć diabłu w oko, żeby przekonać się, czy istnieje. (...) W dramacie Bogosiana przeglądamy się jak jak w lustrze. Dzieje się tak nie tylko za sprawą tekstu, który - przyznajmy - nie jest specjalnie odkrywczy. Przede wszystkim to wielka zasługa Bronisława Wrocławskiego, który w tym co robi jest przekonujący. A reżyser Jacek Orłowski wiedząc, że ma do czynienia z wybitnym aktorem, pozwolił mu po prostu zagrać.

Aktorzy Teatru Narodowego Międzynarodowej Fundacji Ukraina-Kultura-Europa z Kijowa. "Szwejk" wg Jarosława Haszka

Reż. Mirosław Griniszin. Grają: Bogdan Beniuk, Anatolij Chostikojew.

Godz. 18, scena duża

Na początku przedstawienia ożywa pomnik... Józefa Szwejka. Przenosimy się w czasy Franciszka Józefa. Wojak Szwejk, którego gra najwybitniejszy komik Ukrainy Bogdan Beniuk, przechodzi przez wszystkie kręgi piekła austro-węgierskiego imperium. Wszystkich prześladowców Szwejka gra Anatolij Chostikojew - jak twierdzą twórcy przedstawienia - "ulubieniec stołecznych pań". Wojskowy kapelan przegra Szwejka w kości i wówczas zostaje on ordynansem porucznika Lukasza. Akt drugi opowiada o przyjaźni oficera i ordynansa, o tym jak razem pędzą na spotkanie ze śmiercią.

Przedstawienie to pobiło na Ukrainie wszelkie rekordy popularności. W Polsce mogli je już oglądać półtora roku temu widzowie jesiennego, międzynarodowego festiwalu teatralnego "Konfrontacje '97" w Lublinie. Recenzent lubelskiego dodatku naszej gazety Mirosław Haponiuk, nazywając ten spektakl "wielkim" i podkreślając "prawdziwy popis aktorskiego mistrzostwa" w podsumowaniu pisał wówczas tak:

"Przedstawienie Mirosława Griszina (...) wyzwoliło salwy śmiechu, przede wszystkim wycisnęło jednak z oczu łzy szczerego wzruszenia. Zobaczyliśmy piękną historię przyjaźni dwóch rozbitków, którzy pociągiem historii pędzą w nieznane, na oślep, bez celu. (...) I nagle "Szwejk" z Kijowa okazał się ciepłą, subtelną opowieścią o prawdziwej przyjaźni, której nie wadzi status społeczny bohaterów, pięknie podkreślony przez rosyjsko (Lukasz) - ukraińskie (Szwejk) pogwarki między bohaterami".

Na tymże lubelskim festiwalu Klub Krytyki Teatralnej (sekcji AICT) przyznał swoją nagrodę reżyserowi: "za niebanalne odczytanie głęboko ludzkiego charakteru bohatera Jarosława Haszka oraz sposób, w jaki uruchomił wykonawcow i naszą wyobraźnię, udowadniając, że teatr jest sztuką wizji, myślenia, a także radosnej, choć niełatwej pracy".

Teatr Narodowy, Warszawa. August Strindberg: "Taniec śmierci"

Reż. Adam Hanuszkiewicz, scen. Franciszek Starowieyski. Premiera odbyła się 7 listopada 1998 roku.

Godz. 18, scena duża

Grają: Anna Chodakowska, Adam Hanuszkiewicz, Krzysztof Kolberger.

Pisał recenzent "Gazety Wyborczej", Roman Pawłowski: (...) po latach funkcjonowania na marginesie Adam Hanuszkiewicz wraca do Teatru Narodowego, którym kierował przez czternaście lat (..) Były dyrektor tej sceny przypomniał sobie, że jest nie tyko szalonym inscenizatorem, ale także aktorem. (...) Gra Edgara, starzejącego się kapitana artylerii, a partnerują mu jego dawni aktorzy z Narodowego: Anna Chodakowska (Alicja) i Krzysztof Kolberger (Kurt).

Tajemnica sukcesu tego przedstawienia polega na tym, że Hanuszkiewicz gra samego siebie. Edgar od 25 lat mieszka z żoną na samotnej wyspie jak w twierdzy. Ludzie odsunęli się od niego, służące odchodzą jedna po drugiej, lekarz nie chce nawet zajrzeć. Edgar zaczyna odczuwać starość, ale nie chce skapitulować. Kiedy Hanuszkiewicz mówi o sobie "ja, stary", gdy przekonuje Alicję, że żył wśród wrogów i lepiej na tym wyszedł, niż gdyby żył wśród przyjaciół, słychać w tym osobisty ton i nie wiadomo, czy mówi w imieniu postaci, czy samego siebie. (...) Anna Chodakowska bezbłędnie odpowiada na każdy gest Hanuszkiewicza, razem tworzą parę z piekła rodem.

Decydujące dla spektaklu jest ostatnie pół godziny. (...) wysłany został już donos, który zniszczyć może życie obojga. W tym momencie zapomina się o Hanuszkiewiczu, jego powrocie na scenę, jego widowni, jego hondach i drabinach, natomiast patrzy się na starego człowieka, który w obliczu śmierci chwyta przeciekające przez palce życie. Z takim obrazem wychodzi się z teatru i nie jest to bynajmniej obraz klęski.

Polski Teatr Tańca - Balet Poznański

Godz. 18, scena duża

Wieczór ten nazwano "Galą teatralną" z okazji Światowego Dnia Teatru. W jego trakcie zostaną ogłoszone wyniki plebiscytu czytelników "Gazety Olsztyńskiej" na ich ulubionych aktorów olsztyńskiego Teatru im. Jaracza.

W części pierwszej wieczoru obejrzymy trzy miniatury zrealizowane przez trzech różnych choreografów:

"Cul-de-sac" (choreografia i kostiumy Stanisław Wiśniewski, muzyka: koncert klawesynowy Henryka Mikołaja Góreckiego);

"Nemo saltat sobrilis" (choreografia i kostiumy: Örjan Andersson, muzyka: Einsturzende Nelibaliten);

"Na krawędzi nocy" (choreografia i kostiumy: Toru Shimazaki, muzyka: Stephan Miaus);

W drugiej części wieczoru:

"ą Skończoność" (idea i choreografia Ewa Wycichowska, scenografia: Małgorzata Szczęśniak, kostiumy: Agnieszka Kaczyńska, muzyka: klawesynowy koncert Michaela Nymana oraz "Programme Commun" na klawesyn i taśmę magnetofonową Luca Ferrari'ego w nagraniu Elżbiety Chojnackiej).

Ewa Obrębowska-Piasecka w "Gazecie Wielkopolskiej", lokalnym dodatku "Gazety Wyborczej" pisała z zachwytem:

Urzeczona jestem "Nemo saltat sobrius" w choreografii Örjana Anderssona. (...) Jest w tym przedstawieniu wyrafinowanie nietzscheańskiego wywodu filozoficznego - jest mocny, sugestywny obraz nadczłowieka. Ale jest też taka swojskość, która przypomina babcię mówiącą: kobieta i mężczyzna, moje dziecko, walczą ze sobą zawsze. To wielka siła tego spektaklu.

(...) nie umiem opisać mechanicznego świata rządzonego przez mechaniczną muzykę w "Cul de sac" Stanisława Wiśniewskiego, bo to nie mój świat. Nie mam odwagi, żeby nazwać stan, w którym [tańcząca] penetruje kosmos własnej duszy, wyginając swoje ciało na wszystkie możliwe sposoby. Mogę przed tym stanem uklęknąć. Tkliwość i subtelność Toru Shimazaki w "Na krawędzi nocy" onieśmiela mnie, zawstydza. O niej trzeba by pisać szeptem.

Premiera baletu "ą Skończoność" odbyła się podczas Festiwalu "Malta '98"

Nie widziałam jeszcze przedstawienia, które umiałoby zamknąć w pudełku sceny taki bezkres - kontynuuje Ewa Obrębowska--Piasecka. - Nie widziałam przedstawienia, które tak trafiałoby w nerw współczesności. Obok mnie siedzieli ludzie, którzy mówili: "ten balet jest o mnie". I o mnie też. (...) Spektakl rozgrywa się na Ziemi. Ziemia to mały punkcik w kosmosie. Popatrzymy na niego jak przez telskop i zobaczymy dokładnie ten fragment, który mieści się w oknie sceny. [Tancerze] są w transie. Ich ruch jest połamany, nerwowy, szarpany. Poruszają się w rytm lub wbrew rytmowi muzyki. Gonią ją i uciekają przed nią. Kierunek ruchu wyznacza jakiś niewidoczny rysunek (...) ma się wrażenie, że w swoim opętańczym biegu nikną gdzieś poza sceną, poza teatrem, poza miastem - żeby wrócić za chwilę w pole naszego widzenia. Ich bieg wyznacza ósemki, półkola, linie równoległe: wszystkie są fragmentem znaku nieskończoności. (...) Nasza ludzka skończoność roztapia się w nieskończoności kosmosu. Wszyscy biegają ślepi. Świat się kończy bez jerychońskich trąb, bez gradu, deszczu i błyskawic. Kurczy się do rozmiarów punktu w kosmosie i znika w czerni.