Klasyka na bis
Nowa "Ziemia obiecana" jest krótsza o prawie 30 minut, fragment dworkowy, tłumaczący szlacheckie pochodzenie Borowieckiego-Olbrychskiego, został przesunięty w głąb filmu (teraz od razu lądujemy w Łodzi), podkręcono nieco tempo narracji, wypadła, o czym trąbi się ostatnio na prawo i lewo, erotyczna scena w pociągu. Mało to jednak znaczy wobec faktu, że wciąż jest to film wielki - historia o apetycie na życie, o pędzie ku bogactwu i powodzeniu, nawet za cenę zaparcia się własnej przeszłości. Trudno uwierzyć, że kręcono to 26 lat temu - ileż tu energii w każdej scenie: gdy Pszoniak przybywa do restauracji, gdzie rzuca się nań tłum interesantów, gdy Olbrychski strofuje Fronczewskiego - kancelistę etc., etc. To klasa światowa - od zdjęć Witolda Sobocińskiego aż po muzykę Wojciecha Kilara. O aktorstwie nie wspomnę. Szkoda tylko, że nie było dość funduszy, by nowoczesnymi metodami poprawić w stu procentach zapisaną przed ćwierćwieczem ścieżkę dźwiękową (stąd bolesne chwilami asynchrony).
4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.