To było już trzydzieści lat temu, w sierpniu roku 1971. Wracaliśmy (tj. Tamara, moja żona, córka nasza, jeszcze całkiem nieduża, i ja) samochodem z wyprawy do Hiszpanii. Spodziewaliśmy się, że Paweł Beylin, jak zapowiadano, zjawi się wkrótce w Paryżu i będzie wielka radość ze spotkania. Zatelefonowałem z drogi do paryskiej "Kultury", by zapytać, czy już przyjechał. Nie pamiętam, czy był przy telefonie Zygmunt Hertz, czy pani Zosia. Usłyszałem: Paweł nie żyje.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp