Niejeden słuchacz może się zastanawiać, czy Homosapiens to zespół z Północnej Dakoty czy Południowej Karoliny. Tymczasem jest to grupa z Górnego Wrzeszcza w Gdańsku, ale grająca tak dobrą muzykę, jakiej mogliśmy się spodziewać do tej pory jedynie po alternatywnych zespołach zza oceanu. Tym razem jeźdźcy burzy (o których śpiewali The Doors) zostali "wrzuceni w świat" w Polsce. Psychodelia zagarnia umysły młodych ludzi wciąż na nowo. I znów pojawia się płyta o sprawach fundamentalnych: śmierci, bólu, samotności. Ponury utwór "Long Road" (długa droga) brzmi, jakby został nagrany po pięciu nieprzespanych nocach, spędzonych na rozpamiętywaniu wszystkich życiowych porażek, odganianiu myśli samobójczych i oglądaniu filmów Davida Lyncha. Riff gitarowy w "Long Road" ma w sobie więcej kwasu niż kieszeń niejednego klubowego dealera. "Wounded" (zraniony) z posępnym, transowym rytmem i dźwiękami przypominającymi pracę encefalografu to nagranie przywodzące na myśl salę re- animacyjną, gdzie przerażony pacjent oczekuje na pomoc, bojąc się jednocześnie najgorszego. "I stand on the edge" - stoję na krawędzi - wyznaje Guzik, wokalista Homosapiens, prostymi słowami opisując kondycję pokolenia. Na płycie roi się od obrazów dopalających się świec, gasnącego światła, pustych pokoi... A kiedy próbujemy uciec, co nam zostaje? "Last Night's Lounge" - czyli zeszłonocna imprezka - soundtrack do naszych pijackich nocy, które nie przynoszą upragnionego ukojenia ("you are pissing in a taxi cab, what a shame" - sikasz w taksówce, co za wstyd). Nie ma ucieczki, jedynie zwątpienie, strach i pustka, której nie zabije MTV. Bo chyba nawet Britney Spears musi czasem miewać rozterki egzystencjalne. Sztuczny uśmiech, który tak chętnie nosimy na co dzień, zastyga na ustach po wysłuchaniu drugiej płyty gdańskiego zespołu Homosapiens.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp