Fani powieści E. Annie Proulx "Kroniki portowe" na pewno zaczną od szukania w filmie Lasse Hallstroema odstępstw od oryginału. Rozpowszechnia się taki rodzaj odbioru (ale też taki rodzaj kina), który adaptację filmową traktuje jako ilustrację do książki. Tu jednak mamy do czynienia z oryginalnym kinem o własnej, ciekawej urodzie. Kronika kilku lat życia Quoyle'a - dziennikarzyny nieszczęśnika, który "ciągle czekał, aż rozpocznie się jego życie" - nabiera w filmie nieco innego charakteru niż w powieści. Jest bardziej wizyjna, a zawarte w niej przesłanie pochodzi w znacznej mierze od reżysera.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp