Szybki kredyt dla babci
Tyskie słupy i przystanki, podobnie jak w wielu innych miastach, oklejone są ofertami kredytu, który gdyby wierzyć zapewnieniom, w kilkadziesiąt godzin rozwiąże wszelkie problemy finansowe. Na każdej z nich jest numer telefonu, zwykle komórkowy.
Dzwonię. - Chciałam... - męski głos nie pozwala mi dokończyć. - Samotna czy mężatka, ile zarabia, ile ma lat, czy ma kredyt w banku, telefon stacjonarny? - pyta bez zająknięcia głos.
Nie chce się przedstawić i odpowiada pytaniem na pytanie: - A po co to pani? Pytam więc, czy dostanę 3000 zł bez poręczyciela. - No pewnie, przyjedziemy do domu i podpiszemy umowę - wyjaśnia. Prowizje prawie żadne. Moja wizyta w ich firmie nie wchodzi w grę, bo głos nie chce podać adresu. To ja mam mu podać swój i przyjedzie mnie odwiedzić ze znajomym. Wtedy podpiszemy umowę i za pięć do siedmiu dni będę miała pieniądze. - Osobiście przywiozę pani czek - mówi, odkładając słuchawkę.
Wykręcam następny numer telefonu, wyławiając go z oferty na słupie "kredyt dla każdego do 100 lat". - Jak babcia ma 95 lat, to może dostać nawet 2000 zł - mówi młody męski głos. - Wystarczy, że ma ponad 1000 zł emerytury. - Poważnie? - pytam, udając zakłopotanie. - A jak babcia umrze?
Mężczyzna szybko odpowiada: - Niech bank się martwi, ja tylko wypisuję dokumenty - odparowuje. Nie mogąc uwierzyć, że tak łatwo 95-letnia kobieta dostanie kredyt, drążę dalej. Mężczyzna coraz niechętniej odpowiada: - No dobrze, z tych 2000 zł zostanie babci 1640 zł. Bierzemy 150 zł na dojazd do klienta oraz pewne formalności i jeszcze trochę na inne sprawy. Jakie? Nie chciał powiedzieć. Stwierdził tylko, że dowiem się na miejscu, czyli u babci. W tym konsorcjum kredytowym wymagają skserowania w całości dwóch dokumentów, w tym dowodu osobistego. Ponadto żądają oryginału emerytury i ostatniej waloryzacji, które - jak deklarują - odeślą pocztą.
Po rozmowie z mężczyzną przypominam sobie telefon naszej Czytelniczki sprzed kilku tygodni: - Bardzo potrzebowałam pieniędzy. Zerwałam kartkę ze słupa i po kilku dniach podpisałam umowę. Okazało się, że jestem w jakiejś grupie i nie wiadomo, kiedy dostanę pieniądze. A miały być za cztery dni. Wpłaciłam 250 zł prowizji, to były ostatnie pieniądze w portfelu. Liczyłam, że skoro za kilka dni będą większe pieniądze, to warto. Obiecanki cacanki.
Sporo osób skorzystało z anonsów reklamy ulicznej, wierząc, że są to łatwo dostępne pieniądze. Tymczasem w wielu przypadkach wszystkie działania przedstawicieli tych firm są obliczone na uzyskanie opłat wstępnych i prowizji, które tak naprawdę są dla nich podstawowym zarobkiem. Kiedy je już wyciągną od konsumenta, nie przejmują się tym, że zamiast obiecanych pięciu dni, czeka na kredyt znacznie dłużej, bo nieświadomie wpadł w system argentyński z planem ratalnym obliczonym na kilka lat. Wysłuchuję około 10 skarg w tygodniu. Skarżą się zarówno osoby starsze, jak i młodsze, które dzięki tym ofertom widzą szansę na zrealizowanie swoich marzeń.
Przygotowujemy ustawę o konsorcjach konsumenckich, która w końcu ureguluje i ucywilizuje to, co się dzieje na rynku. Ma doprowadzić do wyeliminowania tych wszystkich firm, które do tej pory działały bez żadnych zezwoleń, bo nie musiały się o nie starać. Chcemy, by wydawała je komisja nadzoru bankowego. Poza tym zamierzamy wprowadzić tą ustawą jednolity wzór umowy wraz z jej warunkami. Z początkiem lipca zaczynamy wielką kampanię na rzecz tej ustawy, a co za tym idzie przeciwko firmom, które, kusząc ludzi obietnicami dużych pieniędzy, wcale ich nie dają, tylko tworzą grupy samofinansujące się. Nie są to przecież banki, więc ludzie sami się kredytują. Na tym właśnie polega ten system. W lipcu chcemy ten projekt złożyć w parlamencie i jak dobrze pójdzie, ustawa wejdzie w życie jeszcze w tym roku.