POKAŻ JĘZYK
Czy mówimy językiem innym niż za Gierka i Jaruzelskiego? Jakich słów przybyło nam za demokracji?
Wyszukiwaniem nowych słów zajmuje się Obserwatorium Językowe Polskiej Akademii Nauk. Tak jak obserwatoria astronomiczne wypatrują nowych gwiazd, tak językoznawcy PAN szukają nowych wyrazów.
Obserwatorium kieruje profesor Teresa Smółkowa, która porzuciła fleksję "Lalki" Prusa na rzecz nowego słownictwa.
Pytana, jak opisuje się teraz Polskę, mówi, że od sześciu lat najłatwiej się to robi za pomocą przedrostków. Na przykład: "post-", "super-", "de-" i "anty-". One mają nas ratować przed chaosem.
Weźmy "post".
"Post", bo żyjemy w okresie, gdy kończy się jedno, a zaczyna drugie, którego nie umiemy jeszcze nazwać.
"Post" znaczy to samo co "po". - Wszyscy chcielibyśmy wiedzieć, jak nazwać czasy, w których obecnie przyszło nam żyć - mówi profesor Smółkowa. - Określenie pookrągłostołowy byłoby może dobre, ale nie wiadomo, czy ten okres jeszcze trwa. Lewica postpezetpeerowska i blok postsolidarnościowy powinny zgodzić się co do jednego, że jesteśmy społeczeństwem postkomunistycznym i państwem postsocjalistycznym. Jak widać, każda z tych nazw określa teraźniejszość jako czas, który nastąpił po Okrągłym Stole, po komunizmie, po socjalizmie.
Najwyraźniej nie potrafimy scharakteryzować ostatnich lat za pomocą cech im tylko właściwych.
Profesor Smółkowa mogłaby napisać życiorys dzisiejszego dwudziestolatka w sposób zagęszczony: "Urodził się w Polsce poststalinowskiej, w pomarcowej Warszawie. W okresie pogomułkowskim chodził do przedszkola, w pogierkowskim poszedł do szkoły średniej". - Musi pan przyznać, że użycie "post" i "po" pogłębiło opis, a nawet nadało mu walor historyczny - ironizuje.
- Ciągle rosnąca liczba wyrazów z "post" dowodzi bezradności przy interpretowaniu czasów, w jakich wypadło nam żyć.
Dziewczyna z Łołbrzycha
Profesor Jan Miodek wsłuchuje się w język swego 19-letniego syna. - Owszem - przyznaje - moje pokolenie wplatało obcojęzyczne konstrukcje do języka. Choćby "Co mi tu jakąś bumagę podsuwasz!" - mówiło moje pokolenie, ale oni!? W ich języku aż roi się od konstrukcji: "Ale full ludzi", "Ale boss", "Ale men", "Dzięki za help", no, nie uwierzy pan, tak sobie dziękują za pomoc.
Język angielski z ogromną siłą zasila polski. Po 1989 roku zalała nas fala pożyczek.
Wpływy angielskie mają w Polsce najkrótszą tradycję, bo zaczęły się dopiero w wieku XIX.
Jeśli przez pierwsze 30 lat PRL polszczyzna wchłonęła około sześciuset wyrazów angielskich, to śmiało można zaryzykować tezę, że w ostatnich sześciu latach pożyczyła kilka razy więcej. Lingwiści jeszcze nie wzięli się za liczenie, ale przyrost słów gospodarczych i komputerowych jest nieprawdopodobny.
- Jeszcze nigdy w tak krótkim czasie nie wlała się do języka taka masa obcych wyrazów - ocenia prof. Smółkowa.
- Był jednak okres, gdy polszczyzna pożyczała więcej - zaznacza Mirosław Bańko, redaktor Słownika Języka Polskiego PWN. - Po przyjęciu chrześcijaństwa. Była to wielka pożyczka kulturowa.
Do dziś mamy łacińskie imiona i słowa, których obcości wielu nawet nie podejrzewa: Marcin, Łukasz, Jan, akt, dokument, ołtarz, termin. Zresztą angielskie wyrazy przenikające obecnie do Polski to często "zangliczone" łacinizmy.
Angielski jest natarczywy.
Profesor Miodek miał już do czynienia z czystą paranoją językową: - Usłyszałem w radiu, jak dziewczyna za każdym razem o swoim rodzinnym mieście mówi Łołbrzych! Angielski wnika niepostrzeżenie, tak że zmieniają się nawet zachowania fonetyczne Polaków. Mam już dowody. Ostatni: oto ktoś w telewizji na Izaaka Babla mówi już "Ajzak Babel".
Na Biłgoraj ciśnie wzorzec
Od czerwca 1989 roku shop chce wyprzeć sklep.
- Rozumiem - mówi profesor Michał Głowiński, badacz komunistycznej nowomowy - że to słowo pada w miejscach odwiedzanych przez zagranicznych turystów. Ale po co shop pojawia się w bocznej ulicy gdzieś na przedmieściach Pruszkowa?
Profesor Smółkowa na początku lat 90. przeraziła się, że zadomowiona polska nazwa zaniknie.
- Celowo wsiadałam w kolejne linie tramwajowe z notesem, jeździłam po Warszawie i zapisywałam. Byłam tak rozeźlona na angielskie napisy, że pod nosem wygłaszałam złośliwe komentarze. Budziłam zdziwienie pasażerów, odczytywali mi przez ramię, co zapisuję.
Zapisała nie tylko "Club-Music-Shop" i "Minieuromarket", bo to już banały, ale i "Mały Market", "Market Multi blok", "Market Angelo".
"Marketbut" powstał w Biłgoraju.
Na warszawskiej Starówce profesor Smółkowa znalazła sklep, w którym nie było ani słowa po polsku.
- Chodziło o podkreślenie, że shop to sklep nowoczesny - przypuszcza. - Że obsługa i wyposażenie nie są już socjalistyczne. Angielski szyld był elementem konkurencji na wolnym rynku.
Shop zamiast sklepu, chipsy zamiast prażynek.
Ireneusz Krzemiński, socjolog:
- Pragnę używać słowa chipsy, bo chcę być lepszym obywatelem tego świata. Świata, do którego aspiruję, bo u nas - wiadomo, wszystko było i jest do kitu. My nadrabiamy. Chcemy, by wzory zachodnie stały się naszymi wzorami. Chips bierze się z ciśnienia wzorców.
Profesor Janusz Czapiński, psycholog społeczny:
- Prażynka jest zwyczajna, nudna. Prażynka przyszła z peerelowskiej szarzyzny i codzienności. Ludzie zaś szukają takich terminów, które podniosą ich we własnych oczach. Dziś słowo "zakład" degraduje właściciela, słowo "firma" nobilituje.
- Język tym samym spełnia magiczną funkcję - dodaje Michał Głowiński. - Kiedy w radiu powiedzą "muzyka ludowa", to ona nikogo nie interesuje, bo się kojarzy z nudą, zadupiem... Ale kiedy padnie nazwa "muzyka folk" czy "folkowa", która odnosi się idealnie do tego samego, wtedy wiadomo: to jakoś brzmi, to już jest coś, można ewentualnie chwilę posłuchać. Oto przyczynek do psychologii społecznej: wywyższanie się poprzez obce słowo.
"Shop" napotkał jednak społeczny opór. Owszem, widnieje na szyldach, ale ludzie nadal "IDĄ DO SKLEPU", Wyjątkowo idą do sex-shopu.
Zośka czy Sandra
W województwie białostockim żyją cztery małe Aleksis, trzech Deksterów i trzy podrośnięte Isaury.
- W latach 60. - opowiada prof. Jan Miodek - leciała w telewizji "Nana" według Zoli i od kierownika USC słyszałem, że rodzice uparli się, aby dziewczyneczkę nowo narodzoną ochrzcić Kurtyzana. Ojciec nie wiedział, kto to jest, ale słyszał co tydzień w serialu, że istnieje taka postać.
Profesor uważa, że Aleksis będzie się pojawiała, dopóki będziemy społeczeństwem na dorobku.
- Kiedy staniemy się już pewni siebie, jako społeczeństwo dosytu cywilizacyjnego, to i poczucie wartości polszczyzny, pięknej i poprawnej, się utrwali. Może wrócą Zośki, Antki, Józki - marzy profesor.
Matka Sandry Siczek, nauczycielka wf, z Lubina w Legnickiem:
- Usłyszałam w klinice, jak już rodziłam, że w radiu śpiewa Sandra. Ciekawe imię, z USA. Byłam z nim pierwsza na osiedlu. Teraz w szkole jest już dużo Sandr. Jedna pani dała synkowi Dżonatan. A kolega, on pracuje chyba w kopalni miedzi, ma Vanessę przez "v", a drugą córkę - Grację. Nawet to pasuje do nazwiska, bo nazywają się Stefanowicz.
Bezradność w Pałacu Kultury
Co jakiś czas językoznawcy zbierają się na XXVI piętrze Pałacu Kultury w Warszawie na posiedzeniu Komisji Językowej PAN i szukają polskich odpowiedników.
- Cały wolny świat już wie, co to jest leasing, co to jest joint venture. A nasz odpowiednik to najczęściej długa, wielozdaniowa definicja. Po polsku trzeba by tłumaczyć, że leasing to rodzaj dzierżawy polegającej na... i coś tam, coś tam - mówi prof. Miodek. Rozkłada ręce: - Jesteśmy bezradni.
Czy "pagera" zastąpić "przywoływaczem"?
"Laptopa" - "podołkowcem", bo kładzie się go na podołku?
"Sponsora" - "darczyńcą"?
- Darczyńca brzmi ładnie i byłabym za takim zastępstwem - wyznaje prof. Halina Zgółkowa, redaktorka "Praktycznego Słownika Współczesnej Polszczyzny".
- Niestety - przekonuję - "darczyńca" nie nadąża za życiem. Od słowa "sponsor" można utworzyć "sponsoring", określenie potrzebne choćby publicystom ekonomicznym. Od "darczyńcy" trzeba by stworzyć "darczynienie".
- Rzeczywiście, nie brzmi zgrabnie - przyznaje pani profesor.
"Darczyńcy przekazali szkole trzy podołkowce" - czy to jest wiarygodna informacja dla prasy?
Kowalscy biorą się za leasing
Dla przeciętnego Polaka trudne jest już nawet zrozumienie szyldu na ulicy. Z takiego założenia wyszedł profesor Andrzej Markowski i ułożył praktyczny słownik 1100 wyrazów obcych, używanych w prasie, radiu i telewizji pt. "Tyle trudnych słów...". "Gubimy się wśród leasingów, marketingów, chipsów i wideoklipów" - napisał.
Otóż nie wszyscy się gubią. Spytałem telefonicznie dziesięciu Kowalskich z Warszawy, co znaczy słowo "leasing".
Pierwszy Kowalski - Władysław, taksówkarz z ulicy Początkowej, trafił w samo sedno:
- Samochód można wziąć w leasing. Bierze pan samochód z firmy, wpłaca tylko część pieniędzy i sobie nim jeździ. On przechodzi na pana własność dopiero, jak pan spłaci cały.
W sumie siedmiu Kowalskich na dziesięciu podało prawidłowe tłumaczenie. (Wśród nich: Igor, kompozytor; Tadeusz, elektryk; Iwona, inżynier).
Ósma - Ewa Kowalska, historyk sztuki z Gwardzistów:
- Straszliwie mnie irytuje, że nie mogę używać ojczystego języka. Nie tylko ja, tłum ludzi takiego leasingu nie rozumie.
Dziewiąta - Janina Kowalska, lekarz z Kopernika: - Wzięcie towaru w komis, coś koło tego. Nie? Ja czytam pięć książek w ciągu tygodnia, jestem średnio inteligentna i może już czas, bym się zmierzyła z trudniejszym słownictwem?
Dziesiąta - Lucyna Kowalska, sprzątaczka szkolna z Sieleckiej: - Ja nie wiem, męża poproszę.
Mąż: - Lising?!
Ścisza głos: - Czy to nie o seksie? Bo było też takie słowo "dupcing".
Dokładnie natręctwo
Polszczyzna ostatnich sześciu lat nie tylko przyjmuje angielskie wyrazy. Ona "angliczeje" od środka. Słowa, które istnieją w Polsce od stuleci, nagle zaczynają fukcjonować w innym znaczeniu. Przeważnie - w angielskim.
- Dokładnie.
- To jest do zwariowania - mówi prof. Miodek. - Pana rówieśnicy i młodsi nie odpowiedzą dzisiaj: "Tak", "Tak jest", "Masz rację", "Zgadzam się", "Oczywiście", "Pewnie, że tak"; odpowiedzą: "Dokładnie".
W angielskim od stuleci można przytaknąć: "Exactly. Exactly, yes" - "Dokładnie tak". Do niedawna "dokładnie" w polskim znaczyło tyle co "precyzyjnie", "ściśle", "skrupulatnie" i nie było używane do wyrażania aprobaty.
Mirosław Bańko: - "Dokładnie" funkcjonuje na takiej zasadzie jak "tak" i "nie", tylko że "tak" jest neutralne, a "dokładnie" jest wyrazem zaangażowania: "Ja się cieszę z tego, co powiedziałeś. Dokładnie".
Profesor Miodek: - Tak nie mówi jeszcze lud polski, czyli prości ludzie, ale tak mówią już inteligenci-licealiści.
Profesor Zgółkowa: - To wynik lenistwa umysłowego.
Profesor Miodek: - Objechałem niedawno z odczytami dwanaście miasteczek ziemi kujawsko-pomorskiej i tam słychać "dokładnie" na każdym kroku.
Profesor Zgółkowa: - Cieszyłabym się z nowego znaczenia, gdyby "dokładnie" przestało być wytrychem.
Redaktor Bańko: - Językowe natręctwo. Bardzo zaraźliwe.
Ten sam problem mieli Włosi. Do włoszczyzny "dokładnie tak" weszło pod postacią słowa "esatto". Umberto Eco napisał felieton w "L'Espresso" z radami, jak nie mówić "dokładnie". Bo "mówić >>esatto<< to tak jakby popisywać się w salonie encyklopedią, którą nagminnie wręczają jako nagrodę nabywcom proszku do prania".
Po prostu piękne włosy
Wyrazom przybywa znaczeń. Neosemantyzmy, bo tak nazywamy nowe znaczenia - to wynik tego, że język musi natychmiast nazwać nowe zjawiska. Często używa do tego starych słów.
Kiedyś wyraz "lustracja" miał w słowniku jedno znaczenie: przegląd dóbr w majątku. Teraz, w słowniku PWN z 1995 roku jest to znaczenie ostatnie, trzecie. Na pierwszym miejscu stanęło znaczenie podstawowe - "przegląd", na drugim - polityczne (lustracja jako sprawdzanie przeszłości polityków).
"Autor" to dziś nie tylko twórca wiersza, obrazu czy mazurka. Generał Wojciech Jaruzelski jest na przykład "autorem stanu wojennego".
"Zwykły" dla naszych wnuków może znaczyć tylko "gorszy". Teraz ma znaczenie tymczasowe: "zwykły" - czyli "nie reklamowany w tej oto chwili przez telewizję".
Stanisław Lem: - Jeden z najgorszych moim zdaniem przekrętów w języku, to gdy mówi się "wnioskować" - czyli złożyć wniosek. O zapomogę choćby. Wnioskować - to wyciągać wnioski, i tyle. Te neosemantyzmy to się biorą z demokratyzacji języka. Ludzie myślą, że im wszystko wolno.
W jednej z polskich reklam w 1990 roku mistrz fryzjerski z Wielkiej Brytanii Vidal Sassoon objaśniał telewidzom "FILOZOFIĘ WŁOSÓW": "Nasza filozofia to po prostu piękne włosy".
W III RP "filozofia" zaczęła oznaczać koncepcję, założenie, podejście. Menedżerowie mówią: "filozofia holdingu" i "filozofia spotkania".
Jan Miodek: - Jezus Maria!
Mirosław Bańko: - "Filozofia włosów" - metaforyzacja znaczenia podstawowego. Częsty przypadek.
Teresa Smółkowa: - No, to już jest przestępstwo wobec znaczenia.
Michał Głowiński: - Kiedy na początku lat 50. Leszek Kołakowski napisał esej "Filozofia striptizu", to było coś niebywałego. Kołakowski dokonał stylistycznego odkrycia.
Władysław Kopaliński: - "Filozofia" nabrała rozpędu za pomocą Tadeusza Mazowieckiego. On pierwszy powiedział: "Filozofia mego rządu..."
Teresa Smółkowa: - Nie jestem przeciwna użyciom innym niż utarte, ale trzeba to robić z rozsądkiem.
Michał Głowiński: - "Filozofia włosów" to kicz językowy. Kicz - dlatego że on tak bardzo chce się podobać; on jest tak łatwo ładny.
Andrzej Szczypiorski: - To z ciemnoty wynika. Ten, kto reklamę tłumaczył, był głupi.
W Polsce udała się tylko mysz
- Załóż stałego słopfajla.
- Coś wywalić?
- Wywal wszystkie teesery.
- Butować?
- Zbutuj peceta.
- Nieee, mam zbutować peceta!?
- No. I zobaczysz, że multitasking pod łindołsami jest okej.
Tak mówią polscy informatycy w luźnej rozmowie. Francuzi znani ze swych obsesji antyamerykańskich, także językowych, odgrodzili się francuskim murem od angielskiej terminologii komputerowej. Nawet komputer nazwali po francusku - ordinateur. - I plują sobie w brodę, że tak zrobili, bo teraz czują się zapóźnieni - komentuje prof. Jan Miodek.
Gdyby powszechnie używanym językiem w świecie informatyki był język polski, wszystkie nazwy byłyby długie, wielowyrazowe i opisowe. Pewnie brzmiałyby naukowo lub śmiertelnie poważnie. Od czasu wynalezienia słowa "długopis" niewiele przybyło nam trafnych złożeń.
Czy "interface" ma być "międzymordziem"?
"Hard disc" - "twardzielem"?
Kilka lat temu polscy twórcy programów żalili się, że "press any key" musieli przetłumaczyć jako dwuznaczne "wciśnij coś", gdyż precyzyjne "wciśnij dowolny klawisz" było zbyt długie. Język komputerowy to najczęściej język szybkich komend i skrótów. W angielskojęzycznych artykułach na temat techniki, które mówią o całkiem nowych rzeczach, pełna nazwa przedmiotu pada tylko w pierwszym zdaniu, do końca zaś tekstu pojawia się utworzony ad hoc jej skrót.
Polacy mają pecha - jeśli jakiś wyraz ma trzy litery, to najpewniej jest przyimkiem lub spójnikiem.
Jednak dwa polskie określenia chyba zadomowiły się wśród przeciętnych użytkowników komputera: neologizm - "kliknąć" i poczciwa "mysz" (zresztą wierne tłumaczenie z angielskiego "mouse"). To właśnie myszą się klika.
Stanisław Lem: - A pod koniec XIX wieku nasi uczeni wymyślili tyle dobrych słów. Na przykład "kisłaroden" (z rosyjskiego) zastąpili "tlenem". Mój profesor ze Lwowa nie pozwalał wypowiadać słowa "kalorie", tylko musieliśmy mówić "ciepłostki".
Dziś większość informatyków i językoznawców jest zgodna, że pewne obszary muszą ulec językowej internacjonalizacji. Na pewno dotyczy to słownictwa komputera.
Deletowana dziewczyna
"Zaiwaniać" i "wtranżalać" przyszło z wojska.
"Osaczyć" i "wyśledzić" - z myślistwa.
"Wsypa" i "czapa" (jako kara śmierci) - z konspiracji.
Profesor Stanisław Grabias z UMCS w Lublinie bada żargony - różne specjalistyczne odmiany języka. Nazywa się je socjolektami. Każdy, kto należy do kilku grup społecznych, staje się nosicielem kilku socjolektów i, tak jak nosiciel choroby, zaraża nieodporne osobniki. W ten sposób do mowy potocznej trafiają nowe, wspólne już dla wszystkich słowa.
Wydaje się, że język informatyków powinien już zapłodnić język potoczny, jak uczyniło to wojsko, myśliwi czy podziemie.
Profesor Grabias sześć lat szuka wpływów z języka komputera. I nic. Język ten nie zasilił potocznej polszczyzny. Może jest zbyt specjalistyczny, może trzeba czasu.
Czasem zasila dla żartu. Klawisz "delete" to kasownik, likwiduje się nim zbędne fragmenty tekstu. "Zdeletowała mnie laska" - powiedział rozgoryczony komputerowiec z redakcji "Gazety Wyborczej" o dziewczynie, która go rzuciła. Choć powinien być szczęśliwy, jeśli nikt mu jeszcze nie "zdeletował" samochodu. "Deletuję się" - mówi ten, kto opuszcza towarzystwo.
Komputer czasami się zawiesza i nastaje przerwa. Do kolegi, który długo nad czymś się zamyśla, reporter "Gazety" Piotr Lipiński mawia: - Ale się zawiesiłeś.
Znów coś wynoszą z biur?
Psycholog społeczny, profesor Janusz Czapiński:
- W Polsce skończyła się era estetyzmu w języku. Przyszła era funkcjonalizmu.
Profesor ma ekstremalną teorię:
- Język codzienny coraz mniej służy do wyrażania uczuć i nastrojów. Służy do roboty. To już nie jest język, który ma 50 formuł na powitanie: "Całuję rączki szanownej pani..." i tym podobnie. To jest język, który ma załatwić jakąś sprawę. Język funkcji, język akcji. Nastąpiło przejście z ględzenia na działanie. Dalej: z tego powodu język zsyntetyzował się do granic. Trzeba nam krótkich, precyzyjnych wrażeń.
- Gdzie się rodzi taki język? - pytam zaciekawiony.
- Przypuszczam, że język funkcji przenosi się do naszego języka potocznego z wielkich biur. Asystentki i sekretarki piszą pisma stylem prostym, komunikatywnym, używają precyzyjnych terminów. I przenoszą do własnych domów takie podejście do słowa. Ich dzieci operują już językiem pragmatycznym.
Krócej i prędzej
"Kinderniespodzianka" - to czekoladowe jajo z zabawką w środku. Pojawiła się oto nowa reguła połączeń międzywyrazowych z członem odróżniającym na pierwszym miejscu. - Proszę spojrzeć wokół - mówi Jan Miodek. - Coraz więcej takich konstrukcji jak "nugatkrem", zamiast krem z nugatu czy nugatowy. "Sobiesław Zasada Centrum", "automyjnia", "autoczęści" i tym podobnie. Tworzone są seryjnie. Cholera wie, może stanie się to nową jakością. Nawet normą - gdyba profesor Miodek.
- Wszystko przez to, że ludzie chcą mówić szybciej.
Jakby Polska
Pisarz Andrzej Szczypiorski: - Nowy język wyraża lęk przed samodzielnym myśleniem. Lęk widać w stylistyce. Nieustannie używa się słowa "jakby". "Polska wygląda jakby".
- To słowo nic nie znaczy - mówię.
- Pozornie nic. A tak naprawdę jest sygnałem, że człowiek, który wyraża opinię, jest niepewny swego poglądu. Za wszelką cenę chce się asekurować. Mówimy "jakby" i wszystko staje się relatywne. Język wyraża sposób myślenia, a my reprezentujemy myślenie zalęknione. Rzeczywistość nas często przerasta i nie umiemy jej wymierzyć, ocenić. A czasem coś powiedzieć trzeba.
- To jest przecież znak czasu: nowoczesność wieloznaczna, wieloznaczność nowoczesna... - nadmieniam.
- Nie, to postmodernistyczne urojenie, że wszystko jest względne. Mamy rozchwianie wartości i słychać to nawet w doborze słów.
Animek z animką aborterami?
Obserwatorium Językowe PAN zbiera nowe słowa od 24 lat. Notuje tylko te, które nie są zapisane w słownikach. Nowych wyrazów szuka się w prasie.
Uczeni przygotowują do druku pierwszy tom "Nowego słownictwa polskiego 1985-1992, A-O". Przez te lata zebrali kilkanaście tysięcy wyrazów, ale w książce ujawnią tylko najciekawsze.
Trudno uwierzyć, że termin "aborcja" wszedł w życie dopiero po... roku 1989. Zaczerpnięty z łaciny medycznej, wyparł "usuwanie ciąży" oraz wulgarną "skrobankę". Słownik Języka Polskiego PWN nigdy go nie odnotował. "Aborcję" PWN uznało dopiero w wydaniu z 1995 roku. Wcześniej, bo w roku 1994 pojawiła się w pierwszym tomie "Praktycznego Słownika Współczesnej Polszczyzny" (pod red. Haliny Zgółkowej).
Z rozdziału "A":
"ABORTER" - zwolennik przerywania ciąży. ("Z Kościołem walczy lewica, OPZZ, Neutrum, aborterzy, feministki itp., "Rzeczpospolita", II 1992 r.).
"ABORCJONALISTA" - przeciwnik wprowadzenia ustawy zakazującej aborcji. ("Najzagorzalsi nawet aborcjonaliści przyznają, iż masowe przerywanie ciąży jest co najmniej wątpliwe moralnie". "Polityka", X 1990 r.).
"AKTYWOKRACJA" - osoby należące do PZPR, sprawujące władzę. ("U nas tym wszystkim sterowała aktywokracja - zasłużona i doświadczona. Rozmyta była odpowiedzialność i kompetencje". "Tygodnik Kulturalny", II 1989 r.).
"ALIBIJNIE" - czyli w sposób zapewniający alibi. ("Teza Eislera, z którą wystąpił - tak trochę podejrzewam alibijnie - jest nie do przyjęcia". "Polityka", III 1990 r.).
"ANGLOFON" - człowiek mówiący po angielsku. ("Quebecka Polonia dokładnie podziela nastroje antywyzwoleńcze panujące wśród anglofonów, zagrożonych możliwością oderwania się Quebecku od anglosaskiej Kanady". "Gazeta Wyborcza", VI 1991 r.).
"ANIMEK" i forma żeńska - "ANIMKA" - ożywione postacie z filmu animowanego. Ściślej: postać z filmu animowanego, która wie, że jest tylko animowana ("Robert Zemeckis ożywia narysowane postacie, >>toous<<, w polskiej wersji językowej "animki", dając im cechy ludzkie, psychologię, bogaty świat wewnętrzny. Oni są świadomi swych ograniczeń i wad". "Polityka", VIII 1990 r.).
"AUTOBURDEL" - miejsce, gdzie uprawia się seks w samochodach ("Impreza odbywa się najczęściej w samochodzie klienta. Wszystkie strzeżone parkingi Środmieścia to nieoficjalne autoburdele". "Gazeta Wyborcza", IV 1990 r.).
Sacrum wśród aut
Najbardziej zaskakującym wyrazem z "Nowego słownictwa polskiego" na "a" jest "AUTOSACRUM".
Wydaje się, że to produkt uboczny klerykalizacji życia po roku 1989. "Autosacrum" oznacza bowiem uroczystość poświęcenia samochodów przez księdza w dniu św. Krzysztofa. Użyła go "Polityka" w czerwcu 1990 roku: "Jeżeli redaktor Zientarski uznał za stosowne zaprezentować w swoim programie postać patrona kierowców i przebieg autosacrum w Podkowie Leśnej, a niedawno jeszcze był od tego jak najdalszy, jest to wyłącznie jego sprawa".
Przy "autosacrum" obserwatorium nie miało właściwego rozeznania. Wyraz ten został wymyślony i używany był w parafii w Podkowie Leśnej już w roku 1966. Oczywiście za PRL nie miał szans dostać się do gazet i stąd spóźniony debiut prasowy, dopiero w wolnej Polsce.
- Było nas w parafii dwóch - wspomina ksiądz Kantorski z Podkowy Leśnej. - "Autosacrum" zaproponował wikary Piasecki, a ja jako proboszcz słowo zatwierdziłem. Potem w latach 70. także w naszej parafii wymyśliliśmy inny piękny wyraz: "rowerosacrum".
Świat rzeczy skrzeczy
W naszych czasach najwięcej powstaje rzeczowników. Stanowią połowę nowych wyrazów. Przymiotniki - jedną trzecią.
- Nowych rzeczowników mamy najwięcej - tłumaczy Teresa Smółkowa - bo dominuje świat rzeczy.
Pod koniec XX wieku produkuje się coraz więcej nowych dóbr. Zalew rzeczy wymaga, by je nazwać. Do tego pojawiają się wciąż nowe specjalności.
Najmniej w naszych czasach powstaje czasowników. A wydaje się, że skoro mamy nowe rzeczowniki, np. określające zawody, powinny powstać odpowiednie do nich czasowniki. Nic bardziej błędnego. Pojawił się "kantorowiec" i nie mówimy, że on musi "kantorować" (najwyżej kantować). "Shop", mimo że w angielskim ma swój "shoping", nie urodził "shopowania".
Z rzeczowników natarczywie wciskają się do języka nowe nazwy abstrakcyjne zakończone na "-ość": "upadkowość", "niehasłowość", "modułowość", "wieloprogramowość", "nomenklaturowość", "komputerowość" itp.
Potem wciskają się nazwy zakończone na "-izm": "mamizm", "herbatyzm", "spontanizm", "lucyferyzm", "horroryzm", "hollywoodyzm" itp.
- Bardzo łatwo je stworzyć i jest to dowód z jednej strony na intelektualizację języka polskiego w stopniu dotąd nie spotykanym; z drugiej, niekiedy dowód na idiotyzację - ocenia profesor Teresa Smółkowa.
W ogóle nowe słowa dużo mówią o ludzkości.
Po pierwsze - powstaje mnóstwo nazw na przestrzeń zagarniętą przez człowieka. Na przestrzeń wolną - nowych nazw brak. Łąki, wrzosowiska, torfowiska ciągle nazywają się tak samo. Przestrzeń zamknięta, pomieszczenia, miejsca na nowe urządzenia w fabryce, a więc przestrzeń podporządkowana człowiekowi - ona potrzebuje nowych słów.
Po drugie - w nowo powstałych nazwach człowiek ujmowany jest niemal wyłącznie jako tryb w maszynie.
Nazwy określają nas jako specjalistów, użytkowników urządzeń, zwolenników idei, uczestników grup. W języku rozbudowana została cała sfera "człowiek jako istota społeczna".
A nowych określeń na niepowtarzalność człowieka, jego przymioty fizyczne - nie ma. Nie rodzą się wyrazy, które nazwałyby nowocześnie oczy dziewczyny.
Profesor Smółkowa, z zadumą: - Widać z tego, co teraz jest ważne w człowieku, a co już nie.
Kipichron na złom
Oblicza się, że po drugiej wojnie światowej przybyło w Polsce 30 tys. nowych wyrazów.
W starym "Nowym słownictwie polskim" za lata 1972-1981 na literę "K" zaprezentowano 196 wyrazów, nie licząc terminów naukowych. Do dzisiaj powszechnie używa się tylko 19 (m.in.: kabareton, kapitałooszczędny, klasopracownia, kolejkowicz, konsumpcjonizm, kserokopia, kwadrofoniczny, koniakówka).
A więc ponad 90 proc. nowych wówczas słów na literę "K", zanotowanych w opracowaniu PAN, poszło na złom.
Czasem dziennikarz stworzył słowo tylko na użytek artykułu i taki "indywidualizm" szybko poszedł w zapomnienie.
Profesor Smółkowa została prodziekanem Wydziału Filologii Polskiej w Wyższej Szkole Humanistycznej w Pułtusku i chce zatrudnić studentów do obliczania, ile wyrazów wyłapanych przez obserwatorium zagnieździło się na stałe w naszych głowach. Odpady z lat 70., słowa, których ludzie nie chcieli wypowiadać na głos, to np.: kacownik - ten, kto ma kaca, kasetofon - magnetofon, kierowczyni - kobieta kierowca, kipichron - krążek wkładany do garnka, by mleko nie wykipiało, kolejkowanie - stanie w kolejce, kombajnizacja - wprowadzanie kombajnów, konferencjusz - uczestnik konferencji, kromkować - kroić chleb.
Podobnie jest z wyrazami zaczynającymi się na inne litery, które opublikowało obserwatorium. Według moich obliczeń, do naszych czasów przetrwał co dziesiąty.
Synu, ty wałęsisz!?
W Polsce, za demokracji, język żeruje na nazwiskach: nazwiska wyzyskuje się do tworzenia nazw pospolitych.
Profesor Teresa Smółkowa zauważyła, że nazwiska są bardzo przydatne w okresach przełomów. Np.: "gierkizm" i "antygierkizm", "wałęsizm" i "antywałęsizm". Ba, można nawet "antywałęsić", czyli występować przeciwko Wałęsie. W PRL takich słów powstało niewiele, byliśmy bowiem jednością moralno-polityczną i nie było czego rozróżniać ani cieniować.
- Co znaczy dzisiaj termin "lewica", "prawica"? - pyta prof. Smółkowa. - Nawet leksykograf nie może sobie z tym poradzić. A jeżeli powie pan o kimś "wałęsista", "olszewik" czy "parysowiec", wtedy łatwiej określić jego poglądy. Prawica Halla to zupełnie co innego niż prawica ZChN, więc bardziej przydatne są nazwiska. Zawsze łatwiej utożsamić się z człowiekiem niż z ideą - abstrakcyjną, nie doprecyzowaną, nie dodefiniowaną. Jeśli użyję nazwiska jako podstawy nowej nazwy, w jednym krótkim wyrazie mogę przekazać informację o stylu sprawowania rządów, charakterze, i tak dalej.
- Ale to nazwy na krótkich nogach - mówię.
- Wypadną z obiegu, kiedy ci ludzie odejdą. Leksykograf w słowniku je pominie, uzna za okazjonalizmy. A ja zebrałam ich ponad dwieście.
Do ataku!
Socjolog Ireneusz Krzemiński:
- W języku nastąpiła brutalizacja. I w prasie, i w mowie tramwajowej dominuje język ataku.
Teza Krzemińskiego:
- Stan wojenny spowodował negatywne, długotrwałe i nie do końca uświadamiane konsekwencje. Jedna z nich: uznanie, że przemoc jest w życiu czymś niezbędnym. "Bez siły, panie, to nie pójdzie". Efektem - brutalizacja języka, język potępienia.
- Przecież język potępienia był i za stalinizmu, gdy szukano wrogów - oponuję.
- Był. I ten język propagandy został przez nas wchłonięty. My nim nawet myślimy na co dzień.
- Czego mu brakuje?
- To jest ciągle język "komunikacji emocji", poczynając od języka polityki, który jest pełen pomówień i zarzutów. Ale to samo mamy na poziomie dnia codziennego. Nie używamy języka rozważań: "Ty mówisz to, ja mówię to; być może ty masz częściowo rację, ale może ja też mam trochę racji". Natychmiast jest tarcie - czyje na wierzchu. Nie ma namysłu nad tym, o co drugiemu człowiekowi chodzi.
- Co więcej?
- Prawie nie ma w naszym języku pozytywnych komunikatów. Na przykład, gdy opisujemy kogoś, to raczej w kategoriach konkurencji, zazdrości. Nawet jeśli przyznajemy mu jakieś osiągnięcie, to opatrujemy je negatywnym znakiem. "Powodzi mu się, wygrał w życiu, bo jest cwaniakiem". Dziś język w Polsce to język etykietek.
Na "k", na "ch", na... "cz"
Profesor Halina Zgółkowa wybrała się do przedszkola, żeby sprawdzić, "czy czas jest już w słowach odbity". Pytała dzieci o najbrzydsze wyrazy, jakie znają. Czteroipółletni chłopiec najpierw wymienił wszystkie wulgaryzmy na "k" i "ch", które stworzył dorosły świat.
"A teraz" - tu ściszył konspiracyjnie głos - "powiem pani do ucha, jak moi rodzice mówią na naszego sąsiada" - i rozejrzał się na boki - "bo to jest najgorsze słowo".
"Jakie?"
"Czerwony".
W tekście wykorzystałem publikacje Andrzeja Górbiela i Janusza Żurka z wkładki do "Gazety Wyborczej" - "Biuro i komputer".
ą Darczyńcy przekazali szkole trzy podołkowce i przywoływacz. Dzieci się ucieszyły i podziękowały za help.
˛ Stanisław Lem: Język obiegowy bardzo się zmącił. Ja aż na krześle podskakuję, w języku panuje takie niespotykane przemieszanie.
ą "Spoko" - to słowo powstało, bo nastolatki chciały mówić szybciej. "Spoko" ma o 60 procent mniej sylab niż za długie "Nie denerwuj się".