Długi ciemny korytarz katowickiego radia. Na końcu mały kamerlik, przy montażówce energiczna blondynka, dziewczyna z długimi włosami spiętymi w koński ogon. Pośród tumultu i krzyków, w sobie tylko znany sposób dźwiękoszczelnym kloszem przykrywa głosy płynące z rolek brązowej radiowej taśmy. To mój pierwszy obraz Krystyny Bochenek. Zdjęcie zrobione migawką oka wróciło w sobotę rankiem. Znienacka, kiedy telefon z informacją, że Krysia była na pokładzie tego przeklętego samolotu pędzącego po śmierć na smoleńskie lotnisko, uczynił tę tragedię bardzo osobistą. Nagle wszystkie doniesienia, jakie zaczęły docierać, stworzyły dwa tragiczne światy. Jeden oficjalny, dramatyczny, przerażający ogromem nieszczęścia, jakie spadło na państwo. W drugim przez łzy wracały kolejne obrazy z 20 lat współpracy, znajomości, sympatii, przyjaźni. Obrazy Kogoś, dzięki Komu jestem tu, gdzie jestem. I Kogoś, Komu w tym zawodzie zawdzięczam wszystko.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp