Dziennikarka radia i telewizji. Reporterka uczuć ludzkich, doli i niedoli, i smutków, które próbowała nieco rozweselać. Była zawsze po stronie tych, którzy zmagali się z codziennością i nie potrafili związać końca z końcem. Osoba, która zupełnie nie mieściła się w kanonie radia i telewizji. Nie gwiazdorzyła. Nie wiem, czy w ogóle pani Halina znała takie pojęcie. Cicha, potrafiąca wysłuchiwać do końca. I nie przerywać. Wystarczy tylko zacytować tytuły jej programów, które wystarczą za komentarz: "Miniatury", "Bank miast", "Twarzą w twarz", "Mój mały świat", "Szuflada". Pod koniec XX w. prowadziła w polskiej telewizji, wespół z Aleksandrem Małachowskim, program interwencyjny pt. "Telewizja nocą". Odpowiadali na skargi i prośby słuchaczy. Pan Aleksander zwykł zapuszczać się w gawędę, a pani Halina lapidarnie dopowiadała; łagodziła swoim spokojem i wdziękiem osobistym to, co wydawało się, że już jest przegrane. Nigdy nie widziałem, żeby się zdenerwowała. Potrafiła odnaleźć tę ostatnią deskę ratunku dla tych, co nie radzili sobie w życiu. Pisali o tym długie listy, w których toczyły się łzy. Pomimo że program dotyczył nieprzyjemnych prawd, to dla mądrości życiowej pani Haliny z przyjemnością słuchałem jej opinii. To, że w Polsce zmniejszyła się liczba malkontentów, zawdzięczamy pani Halinie Miroszowej. Dzięki jej nocnemu programowi spokojniej zasypialiśmy. Było. Minęło. Jak wszystko.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp