Janina Leszek (1929-1997)
Stoimy z Michałem Fludrem na stacji PKP. Strzelają kasztany. Udajemy, że boimy się. Ratunku! - wołam. Michał zasłania oczy. Spadają liście palczaste, a za nimi owoce kasztanowca w mundurkach. Jak kaskaderzy jesieni. Słońce przecieka przez gałęzie i liście. Jesień. Cudownie jest! Sezon otwarty. I nagle zza wierzby wychodzi Pani Janina Leszek i wtedy Michał mówi: "Dzięki pani Leszkowej jest ta wierzba-elegantka". Pani Leszkowa speszona, bo na dzień dobry tyle pięknych słów usłyszała. Michał wyjął z torby aparat fotograficzny i zrobił mi pamiątkowe zdjęcie z Panią Jadwigą przy wierzbie. Utrwalił nas na światłoczułej kliszy. I tak od słowa do słowa czas nam schodził. Dowiedzieliśmy się, że naczelnik stacji PKP wyrwał wierzbę i wyrzucił do śmietnika. Pani Leszkowa wzięła wierzbę i wsadziła do ziemi. Na drugi dzień naczelnik wyrwał. A Ona znowu wsadziła. Ostatecznie skruszyła naczelnika. Wierzba się zakorzeniła w pejzaż Wlenia. Nie przeszkadza pasażerom. Z każdym rokiem jest elegantsza. Pani Leszkowa nieraz zagląda do wierzby, jakby ciągle się bała, że naczelnik ją wyrwie. Od Marcina Fludra, sekretarza Urzędu Miasta i Gminy Wleń, dowiedziałem się, że zmarła. W zbiorach mam z nią zdjęcie czarno-białe obok wierzby-elegantki. Poprawia sobie uczesanie. Jest zaskoczona i speszona. Mam otwarte usta, bo uspokajam ją. Dla mnie to też przeżycie, ale ukrywam, bo chłopu nie wypada sentymentami się bawić. Obejmuję panią Janinę, a rzadko taki gest czynię. Muszę kogoś naprawdę polubić, żeby w sobie pokonać nieśmiałość. Szczególnie do bab. Przepraszam, kobiet.
4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.