Jedyna święta figura, jaką w tym roku dostrzegłem w filmowych relacjach z "Sambadromu" w Rio, to św. Jerzy przebijający smoka włócznią. Widziałem za to dziesiątki żwawych smoków i innych potworów (przypominały dinozaury), którym ciekło ze straszliwych pysków (rozmigotane pasy folii). Były ogromne jak King Kong małpy, skaczące delfiny, dziewczęta-motyle z tęczowymi skrzydłami, ludzie-ptaki rajskie, słonie o opasłych kształtach (jak z rzeźb hinduskich), kozły z niezwykle pokręconymi rogami. Mężczyźni w złotych hełmach mieli nad nimi pióropusze jak korony drzew. Kobiety kręciły się wkoło w ogromnych stożkach krynolin. Dziewczętom wyrastały z nagich ramion skrzydła w formie półksiężyców, innym - dodatkowe nagie ramiona. Posuwały się wozy pchane przez półnagich mężczyzn, a niektóre z nich były samolotami - śmigłowymi, odrzutowymi; udawały jumbo jety, to znów przypominały naiwne rysunki dziecka. Wyrażały myśl przewodnią tegorocznego karnawału - stare marzenie człowieka o wolności i lataniu w powietrzu. W karnawałowej hipertrofii form migały - przepoczwarzone, spotęgowane - zbroje rzymskich legionistów, suknie portugalskich dam dworu, maski afrykańskie i azteckie, skafandry kosmonautów, lśniące jak z porcelany chińskie figurki, groźne oblicza azteckich bogów z piętrzącymi się wokół głowy ozdobami symbolicznymi. Ten obłąkańczy nadmiar, do którego każdy dokłada, co ma, zdaje się potwierdzać, że karnawał w Rio nie jest tylko imprezą dla turystów. Pozostał zabawą cieszącą przede wszystkim tych, którzy biorą w niej udział. W pewnym momencie karnawał zaśmiał się sam z siebie. W korowodzie rozbudowanych niby pałace z bajki, łyskających nagością i erotyką wozów-okrętów pojawiła się niesiona przez kilku mężczyzn najprostsza spiczasta łódka, jaką z kartki papieru potrafi zrobić każde dziecko. Przyjęto ją z entuzjazmem.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp