Odpowiednia waga mojej osoby
Jarosław Kalinowski: Odnoszę wrażenie, że tam spotykam się z większym zrozumieniem niż u nas.
- Jeśli nie kluczowa, to znacząca. Czuję, że uwaga skupia się na nas. Dziennikarze łotewscy wręcz pytali nas, czy Polska nadal będzie broniła interesów rolników państw kandydackich. Pamiętajmy jednak, że każdy kraj ma swoje interesy.
- Ja się nie rozglądałem, ale wiem od innych, że wracali. Ja zaś miałem wrażenie, że słuchali naprawdę uważnie.
- Tak było, ale nie ze wspomnianego przeze mnie podziału jałtańskiego, jak sugerowała nasza telewizja. Po prostu w pewnym momencie posłużyłem się słowami jednego z deputowanych, który powiedział, że Unia chce dokonać poszerzenia, ale koszty tego przerzuca na państwa kandydackie. I to, że wykorzystałem tę wypowiedź, wywołało śmiech na sali.
- Na forum Parlamentu Europejskiego nie było potrzeby, by wchodzić w sprawę ceł czy liberalizacji handlu. Ten wątek, który wywołał taką burzę w Polsce, wziął się z pytań polskich dziennikarzy. Natomiast minister Danuta Huebner czy minister Jan Truszczyński na pewno nie będą moimi cenzorami, nie będą mi mówić, co ja mogę powiedzieć jako wicepremier i minister rolnictwa.
- Absolutnie pani Huebner.
- Nie jest, dlatego podniosłem tę sprawę na wtorkowym posiedzeniu Rady Ministrów. Taka sytuacja ma się więcej nie powtórzyć.
- Nie, nie będzie więcej komentowania wypowiedzi jednego członka rządu przez drugiego. Póki będę wicepremierem, będę jeździł do Brukseli i na pewno nie będę się pytał pani Huebner, co mam tam powiedzieć.
- Jeżeli miałbym wychodzić poza ramy uzgodnień, to oczywiście osobą, która może o tym ze mną rozmawiać, jest premier.
- Oczywiście, wiedział o wyjeździe i znał moje stanowisko. Przecież ja w Brukseli brałem udział w posiedzeniu Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi Parlamentu Europejskiego. Przedstawiłem tylko nasze analizy i możliwości rozwiązań, po tym jak Unia zaproponowała nam 25 proc. dopłat dla rolników i dziesięcioletni okres dochodzenia do ich pełnej skali. To wszystko było zawarte w naszej odpowiedzi na propozycję Unii. W oficjalnym stanowisku rządu z 30 stycznia br. napisaliśmy, że propozycja Komisji Europejskiej w wielu fragmentach nie spełnia naszych oczekiwań, a w innych jest nie do przyjęcia. To był bardzo czytelny sygnał, że jeśli Unia nie zmieni swojego stanowiska, jeśli nie otrzymamy pełnych praw, jakie mają inni jej członkowie, to nie będziemy wypełniać wszystkich obowiązków. Nie wybiegłem przed szereg.
- Byłem zdumiony. Przecież polski minister rolnictwa nie może siedzieć cicho, kiedy minister rolnictwa Niemiec mówi, że na rozszerzeniu Unii o nowe kraje rolnik niemiecki nie może stracić jednego euro, a kandydat na kanclerza tego kraju mówi, że Unia nie jest finansowo przygotowana do rozszerzenia, skoro proponuje różny poziom wsparcia rolnictwa w krajach piętnastki i w krajach kandydackich. Moje słowa tylko pomogą naszym negocjatorom w uzyskaniu lepszych warunków akcesji.
- Negocjator negocjuje, ale zanim to zrobi, rząd musi wyznaczyć kierunki postępowania. Moim konstytucyjnym obowiązkiem jest dokonanie szczegółowej analizy wszystkich możliwych rozwiązań. Dopiero na tej podstawie rząd może podjąć decyzję. I z tym negocjatorzy usiądą do stołu.
- To są analizy przeprowadzone w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej na podstawie danych finansowych Komisji Europejskiej. Nasza składka będzie wynosiła ok. 2,5 mld euro rocznie. Pamiętajmy, że składkę płacimy z góry, od razu w pierwszym roku, w ratach co dwa miesiące. Dopłaty dla rolników Unia daje z dołu, czyli najpierw z budżetu musimy rolnikom dać pieniądze, a w następnym roku Unia nam to zwróci. Oddzielny temat to pieniądze unijne z funduszy strukturalnych. W pierwszym roku od akcesji wykorzystamy tylko niewielką ich część, gdyż barierą będzie brak środków na współfinansowanie projektów - budżet będzie obciążony składką i dopłatami. To wszystko sprawia, że w pierwszym roku możemy dostać mniej, niż damy.
Musimy pamiętać, że Unia mówi, że daje nam ok. 20 mld euro, ale na trzy lata i nie tylko na rolnictwo, a to, co proponuje w postaci dopłat bezpośrednich rolnikom wszystkich państw kandydujących, w latach 2005 i 2006, jest sumą niewiele większą niż ta, jaką przeznacza w 2002 r. na wspieranie rynku oliwek.
- Komisja Europejska w swej propozycji mówi o 100 proc., a to oznaczałoby, że w 2004 r. możemy być płatnikiem netto.
- Gdyby Unia zgodziła się na to, byśmy w pierwszym roku wpłacili tylko 10 proc. naszej składki, to zaoszczędzone w ten spsób pieniądze moglibyśmy przeznaczyć np. na edukację i rekompensowanie rolnikom niskich dopłat. Ale proszę zwrócić uwagę, jaką podwójną moralność Unia tu stosuje. Mówi nam, byśmy z krajowego budżetu dołożyli rolnikom do tych 25 proc., które ona nam proponuje, ale zastrzega, że nie możemy przekroczyć górnego pułapu, jaki mają farmerzy w Unii, tzn. nie wolno nam dołożyć więcej niż 75 proc. Bo gdyby polscy rolnicy mieli większe dopłaty niż unijni, to by zachwiało warunkami konkurencji. Czyli jak oni mają więcej, to dobrze, ale jak nasi mieliby więcej, to nie jest dobrze. Taka mentalność Kalego.
- Bardzo ważne są limity produkcji. Jeśli Unia nie daje nam pełnych praw od początku, to my np. nie przyjmujemy od razu limitów produkcyjnych, jakie chce nam narzucić, tylko wprowadzamy je stopniowo. Nie możemy też zgodzić się na ich wyliczenia plonów referencyjnych (Komisja na podstawie danych z lat 1995-99 wyliczyła średni plon zbóż, i ten plon ma być podstawą do wyliczenia dopłat bezpośrednich do upraw polowych) - są one dla nas niekorzystne. Bruksela oparła je na latach, w których spadły na nas klęski żywiołowe. Faktycznie Unia chce ograniczenia naszej produkcji.
- To, co u nas wzbudziło największe emocje - utrzymanie ceł. Ja proponuję zapytać polityków Unii, jak sobie wyobrażają równe warunki konkurencji przy zniesionych cłach i nierównych dopłatach.
- Nie, absolutnie nie o to chodzi. Po prostu nadal nie mamy doprecyzowanych wielu pojęć prawnych, np. kto jest rolnikiem, co to jest działalność rolnicza, co to jest samozatrudnienie. To musi być zgodne z prawodawstwem unijnym.
- Czas jest ważny, ale nie można podpisywać nieprzygotowanych umów. Nie panikujmy, lepiej poczekać dwa tygodnie, niż popełnić błąd.
- Nie, ale parę możliwości mamy.
- Ujmę to tak: rząd chce wynegocjować jak najlepsze warunki dla naszych rolników. Może mu się to nie udać, choćby się bardzo starał, bo Unia się nie zgodzi na zmianę swojej propozycji, ale może się też nie udać, bo SLD odpuści sprawy rolne, a to będzie zupełnie inna sytuacja.
- Wejście do Unii nie jest celem samym w sobie, tylko środkiem do poprawy życia na wsi.
- Gdyby z analiz, jakie przeprowadzimy, wynikało, że to będzie oznaczało katastrofę i degradację dla naszego rolnictwa, to jako rolnik nie mogę tego poprzeć.
- Tym bardziej nie.
- To samo.
- Ile mogę? Po czterech miesiącach urzędowania stwierdzam, że dużo. Nie tyle, ile bym chciał, ale PSL nie wygrało wyborów.
Moje oddziaływanie w rządzie jest większe, niżby to wynikało z prostego podziału sił w koalicji. Proszę spojrzeć, jak wiele z naszych, peeselowskich, propozycji zostało przyjętych przez rząd - np. dotyczące VAT-u w budownictwie, na środki do produkcji rolnej czy zapowiedziane zwolnienie z podatku dochodowego osób najniżej uposażonych. Budżet na rolnictwo zwiększyliśmy o 800 tys. zł w stosunku do wykonanego w roku ubiegłym, zmieniliśmy propozycję zasad sprzedaży ziemi dla cudzoziemców-dzierżawców. To wyraz tego, że waga mojej osoby jest odpowiednia.
- Czy to jest zarzut? Jestem prezesem PSL, gdybym nim nie był, nie byłoby mnie w rządzie.
- Oczywiście, ale nie interesy, lecz poglądy. Nie ma konfliktu między Kalinowskim - wicepremierem i ministrem rolnictwa, a Kalinowskim - prezesem PSL. Mam jeden cel.
- A ja tylko przypomnę, że w porozumieniu koalicyjnym zawarta jest solidarna odpowiedzialność za sytuację w rolnictwie. I ta solidarność w tej chwili musi być bardzo widoczna, a poza tym to SLD dostało najwięcej głosów na wsi, więcej niż PSL, więc jest coś winne swoim wyborcom. Trudno sobie wyobrazić integrację bez rolnictwa.
- W ostatnich miesiącach różnie się działo w PSL. Ale teraz mam pełne poparcie.
- Rozmawialiśmy na ten temat. Prezes Podkański już wie, że popełnił duży błąd.
- To powiedzmy, o co tam chodziło. Byłem 22 stycznia w Lublinie i powiedziałem, że wejście do Unii jest szansą dla Polski, ale to, czy z niej skorzystamy, zależy od nas samych. Powiedziałem też, że jest szansą dla naszej młodzieży, bo za dziesięć lat - przyjmując, że będziemy w Unii - aż 30 proc. młodych ludzi, którzy trafią na rynek europejski, będzie pochodziło z Polski. Dlatego musimy tę młodzież przygotować, zapewnić jej wykształcenie, znajomość języków obcych, by nie stała się tylko siłą roboczą trzeciej kategorii. Zdzisław Podkański - nie wiem czy świadomie, czy nie - wypaczył moje słowa, sugerując, że wysyłam młodzież za chlebem do Unii.
- To mnie martwi, ale nie dziwi po niefortunnych wypowiedziach niektórych naszych działaczy w ostatnich tygodniach. Jeśli prezes mówi jedno, a członkowie klubu PSL co innego, to jesteśmy postrzegani jako niepoważna partia. Temu problemowi poświęciliśmy ostatnie posiedzenie rady naczelnej.
- Koniec z tego typu zachowaniami. Tego już nie będzie.
[podpis pod fot./rys.]