Sandomierz
Słówko to pozwalam sobie zadedykować zwycięzcy "Idola". Kojarzy mi się z tym, że gdy tylko pojawia się obiecujący młody człowiek, lasuje mu się w głowie, mówiąc, że jego głos jest dojrzały, panowanie nad nim - profesjonalne... Choćby jednak bowiem był największym profesjonalistą, nie wygra z sandomierzem. "Sandomierz" to nic innego tylko "sound" (ang. "brzmienie, dźwięk", w użyciu: "stary, ale był sandomierz!"), śmiesznie spolszczone słowo używane prawdopodobnie przede wszystkim przez kiepskich szansonistów i muzyków marzących o wielkiej karierze, a tymczasem grających wakacyjne reklamowe chałtury. Dawno przetłumaczyli sobie angielską rzeczywistość na polski. I taki sposób myślenia pozostał. Ogólniej - już poza rynkiem muzycznym - ta tendencja jest też obecna. Mówi się "przylukać" albo "luknąć" (zamiast "spojrzeć, zobaczyć"), powtarza "sorki" (oswojone angielskie "sorry") albo "pliz" ("please"), mówi "kulerski" zamiast po prostu "cool". Jaki to wszystko ma związek z programami kreującymi nowe gwiazdy? Rzeczywistość jest zupełnie odwrotna niż program "Idol" - wygrywa swojskość, polskość i ograniczone ambicje, nieprofesjonalizm jest cnotą. Weźmy taki na przykład zespół rockowy Łzy: mają po częstochowsku rymowane teksty, a ich wokalistka nie dotarłaby pewnie w "Idolu" do drugiego etapu. Zupełnie odwrotnie niż taki na przykład zespół O.N.A., stworzony przez profesjonalistów, wyjadaczy, ze świetną wokalistką piszącą intrygujące teksty. I tak O.N.A. ma sound, a Łzy - sandomierz. Ale w notowaniach sprzedaży to Łzy (ponad 100 tys. sprzedanej płyty "W związku z samotnością") kilkakrotnie pobiły ostatnio O.N.A.
4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.