-
Na wsi, pod parasolem
Debatę budżetową obserwuję z miejsca dość odległego od ministerstw i rad pieniężnych, a mianowicie z niedużej wsi na Kurpiach. Widać stąd jednak wyjątkowo dobrze pewne zjawiska, do których debatujący wciąż wracają. Chodzi o zasiłki; stanowią one w budżecie ważną pozycję. Bezrobotnych i korzystających z opieki jest na tym terenie niemało, bo znaczna część okolicznych gruntów to ziemie po zlikwidowanym PGR-ze. Zamknięto także w pobliskiej wsi gminnej ogromny GS. Zatrudniał kilkudziesięciu pracowników, a pozwalał też żyć wielu takim, którzy mieli dojścia do tych pracowników oraz do potrzebnych w gospodarstwie "deficytowych" materiałów, jakimi oni dysponowali. Obecnie materiały te w wyborze kiedyś niewyobrażalnym można kupić w nowej hurtowni otwartej w pobliżu. Zakład obsługuje parę osób i nie są to już pyszni szafarze dóbr, lecz zwykli sprzedawcy zabiegający o klienta. Przypadkiem wiem natomiast, co się dziś dzieje z niektórymi spośród byłych pracowników PGR-u i GS-u.
-
Ekran i płótno
Magazyn "Art & Business" zorganizował konkurs, który zrazu wydał mi się dziwaczny. Trzyosobowe międzynarodowe jury (pod przewodnictwem znanego krytyka francuskiego Pierre'a Restany'ego) wybierało z prac malarskich powstałych w ubiegłym roku w Polsce jedną. Już się to odbyło. Nagrodę Ewy i Mariusza Świtalskich, właścicieli pisma (w wysokości 100 tys. zł), otrzymał jako Obraz Roku "Monolog" Mikołaja Kasprzyka. Przedstawia kilka gestykulujących sylwetek rytmicznie rozmieszczonych na płaszczyźnie. Należy do popularnej obecnie tzw. sztuki krytycznej. Mówi - jak uznało jury - o braku porozumienia między ludźmi, którzy nie słuchają się wzajemnie, lecz tylko monologują. Nic nie wskazuje, by praca ta, całkiem niezła zresztą, była najlepszym obrazem, jaki został u nas w minionym roku namalowany. Można też wątpić, czy w ogóle dałoby się taki obraz wyłonić w drodze konkursu, na który dzieł swoich nie przysłali (poza wyjątkami) najbardziej znani malarze w Polsce. A jednak zgłoszono blisko 1200 obrazów i to jest zjawisko godne uwagi. Świadczy ono, że - wbrew temu, co głoszą propagatorzy nowych form artystycznych jak instalacje i happeningi - malarstwo żyje, tworzenie barwnych obrazów na płaszczyźnie wciąż jest ludziom potrzebne, jak było sto, pięćset, dwadzieścia tysięcy lat temu. Magazyn "Art & Business" fakt ten ujawnił, za co, sądzę, jego redaktorom należy się uznanie. Jak to jednak było technicznie rzecz biorąc możliwe? Jak trójka jurorów, przebywając w różnych miastach Europy, mogła oceniać takie mnóstwo obrazów? Oczywiście za pośrednictwem internetu, przynajmniej w pierwszym etapie. Prace zostały bowiem zgłoszone jako przesyłki elektroniczne. Przeglądając reprodukcje na ekranach swych komputerów, jurorzy wytypowali sto obrazów, które pokazano im później w oryginale i wtedy wydali werdykt. Publiczność zaś, już tylko poprzez internet, wyłoniła w drodze głosowania inny obraz, który otrzymał nagrodę publiczności. Dzieła nagrodzone oraz wszystkie inne, które brały udział w konkursie, zobaczyć można na stronie internetowej: www.artandbusiness.onet.pl.
-
Trzynaście rejonów
Siedzę na ulicy w zaparkowanym samochodzie. Zaaferowany obywatel, nie patrząc na mnie, wkłada pod wycieraczkę przedniej szyby mojego auta kolorowy papierek i idzie dalej. Wiem oczywiście, co tam jest - jakaś "Maryola" albo "Wioleta" zaprasza mnie na całodobowe uciechy z bezpruderyjnymi panienkami, trzecia godzina gratis. Paragraf 2 art. 204 kodeksu karnego mówi wyraźnie: "Kto czerpie korzyści majątkowe z uprawiania prostytucji przez inną osobę, (...) podlega karze pozbawienia wolności do lat 3". Wspomniany obywatel winien więc pójść do więzienia za stręczycielstwo. Proceder swój uprawia jednak w biały dzień i jeśli kogoś się boi, to jedynie szefa, który może nie dać mu więcej roboty, gdy złamie zasady stręczycielskiej rejonizacji. Opisała te obyczaje "Polityka" (z 23 lutego) w artykule o "ulicznych biznesmenach", jako jeden z przykładów prowadzenia interesu na świeżym powietrzu. Dowiadujemy się tam, że sutenerzy podzielili Warszawę na trzynaście rejonów, żeby sobie wzajemnie nie wchodzić w paradę. "Seks-komiwojażer" za umieszczenie pod wycieraczką jednej ulotki otrzymuje 2 gr. Nie są to może duże korzyści majątkowe, jednak jakieś są, jeśli się komiwojażer postara i rozprowadzi dziennie cztery tysiące zaproszeń na płatną rozpustę. Tyle osiąga opisany w "Polityce" pan Grzegorz.
-
Igrzyska w Pompejach
Odkopując z popiołów Wezuwiusza amfiteatr w Pompejach, archeologowie natrafili na doskonale zachowane malowidło przedstawiające - z lotu ptaka - to właśnie miejsce, jak wyglądało przed zagładą miasta. Widać toczące się walki, nie tylko jednak - rzecz ciekawa - na arenie, lecz również wszędzie wokoło: na schodach zewnętrznych, między otaczającymi budynek amfiteatru pawilonami, na trawniku. Ktoś kogoś goni z uniesionym mieczem, ktoś dorzyna leżącego. Najwyraźniej nie są to regularne zawody gladiatorów, lecz bezładna bójka na stadionie i w jego okolicach, czyli - mówiąc dzisiejszym językiem - zadyma. I rzeczywiście, zdarzyło się tam coś takiego w roku 59 n.e., 20 lat przed końcem Pompejów. Starcie między przybyłymi na igrzyska mieszkańcami sąsiedniej Nucerii a lokalną młodzieżą opisuje Tacyt w "Rocznikach" (XIV, 17). Wszystko zaczęło się od małego incydentu w czasie pokazu gladiatorów. Najpierw rzucano wyzwiska, potem kamienie, wreszcie sięgnięto po miecze. Miejscowi z Pompejów wyszli na tym lepiej. Wielu nucerian zabrano rannych lub martwych. Neron, który był patronem Nucerii, nie chciał sam rozsądzać konfliktu, zlecił to senatowi. Ten po prostu zamknął amfiteatr w Pompejach na dziesięć lat, zaś organizatorów igrzysk skazał na wygnanie. Nie był to w Pompejach przypadek odosobniony, choć tylko ta jedna burda, bardziej od innych krwawa, została opisana przez sławnego rzymskiego historyka. Nieraz z okazji igrzysk dochodziło na stopniach amfiteatru (jak dziś na trybunach w czasie meczu) do awantur między przybyłymi nucerianami i pompejanami. Obywatele obu miast fanatycznie wielbili wystawianych przez nie gladiatorów, sławili głośno ich siłę i odwagę, witali owacjami podczas uroczystych pochodów. W okresie igrzysk przemarsze zawodników gotowych do walki odbywały się codziennie. Lud mógł oglądać - defilujących w paradnych zbrojach - mężczyzn, którzy mieli umrzeć dla jego przyjemności. Jedną taką zbroję odnaleziono w trakcie wykopalisk w miejscowych koszarach. Odkryto tam coś jeszcze - ślady po gladiatorach, którzy nie mogli uciec przed lecącymi z nieba popiołami i kawałami pumeksu, bo byli przykuci do ścian.
-
Widok sprzed lat
Po 43 latach od pierwszego wydania w paryskiej "Kulturze" ukazał się u nas tom szkiców badaczy amerykańskich "Kultura masowa" w wyborze, przekładzie i z przedmową Czesława Miłosza. Wybór opatrzony został komentarzem Jerzego Szackiego. Czytamy w nim: "W chwili ogłoszenia w Paryżu tej książki problem kultury masowej w Polsce jeszcze nie istniał, ale jej autor nie mylił się, pisząc w przedmowie, że rozpoczęta w USA dyskusja o kulturze masowej jest nadzwyczaj ważna i >>dotyczy losu nas wszystkich, niezależnie od długości i szerokości geograficznej<<". Kilku zabierających tu głos autorów porównuje sytuację kultury masowej po obu stronach żelaznej kurtyny bez złudzeń, że w socjalizmie lud wypowiada się swobodniej i szczerzej niż w krajach Zachodu, lecz i ze zrozumiałą wiarą w trwałość podziału na dwa światy: coca-coli i Mauzoleum Lenina. Dziś czytamy tę książkę trochę tak, jak się patrzy na relikt z całkiem innej epoki. Nie tylko dlatego, że PRL stał się dla nas egzotycznym zjawiskiem, a kultura masowa w jej wersji amerykańskiej - dniem powszednim polskich mediów i dyskotek. Wiele się w samej tej kulturze miało zmienić, już wkrótce po wydaniu wyboru Miłosza (1959). Pojawił się, niemal natychmiast, pop-art w plastyce, muzyce, architekturze wnętrz. Dystans między "mass-culture" a pretendującą do metafizyki sztuką abstrakcyjną tamtych lat został brutalnie pogwałcony przez "gumożujców" (jak ich nazywali przedstawiciele starszej generacji) wielbiących barwną tandetę produkcji przemysłowej, rozrywki i reklamy. Czołowe galerie artystyczne poczęły eksponować ogromne plastikowe hot dogi Claesa Oldenburga, puszki piwa Jaspera Johnsa, twarze Marilyn Monroe powielane przez Warhola. Idole "mass-culture" stali się obiektami przewrotnego kultu elit.
-
Łódka w Rio
Agencja Reuters nazwała karnawał w Rio de Janeiro "festiwalem nagiego ciała". Relacje mediów z tego święta obracają się najczęściej wokół golizny. Jest jej istotnie w Rio przed środą popielcową znacznie więcej niż u nas w ostatki, nie tylko z powodu różnicy klimatu, lecz i odmiennych tradycji. W każdej prawie z idących w pochodzie grup, zwanych szkołami samby (z edukacją nie mają nic wspólnego), jedzie na platformach kilka roztańczonych osób noszących - na przykład - tylko pióra na głowie lub kostium wymalowany na ciele farbami. Czasem powoduje to skandale i interwencję policji, całkowita nagość jest tu bowiem zabroniona. Nie tylko jednak z tego powodu stanowi ona w końcu niewielki procent widowiska. Jego materią są kostiumy, maski, figury wiezione na platformach, czyli fantastyczny, kipiący przez kilka dni i nocy gejzer form, barw i świateł. Karnawał nie jest zresztą tylko dla młodych, jak dyskoteka. Stałą częścią każdej scuoli są sekcje alas das baianas - gdzie w niesłychanie kosztownych strojach przywołujących epokę kolonialną tańczą witane szczególnie ciepło kobiety starsze (bywa - pod osiemdziesiątkę). Reprezentują historię tego święta - narodziło się ono jakoby w wieku XVIII w Bahia, na północy Brazylii. Tradycji wspomina się tu zresztą wiele, także odległych, jak rzymskie Saturnalia, w trakcie których jadło się i piło bez umiaru, przy czym na parę dni niewolnicy i ich panowie (niektórzy przynajmniej) zamieniali się rolami. Lub Bachanalia (greckie Dionizja) odbywające się w atmosferze swobody erotycznej tańce i uroczystości na cześć boga wina. Wreszcie ekstatyczne tańce Afryki przeniesione na kontynent amerykański przez sprowadzonych tu w XVII wieku czarnych niewolników. Przeciętny Carioca (rodowity mieszkaniec Rio) niewiele wie zapewne o greckich bogach i starożytnych obyczajach krajów Morza Śródziemnego - a przecież jakimiś drogami ich echa trafiły na ten karnawał, pomieszane z dziesiątkami innych pogańskich wątków z całego świata.