Maszyny musiały pracować tam, gdzie nikt ich nie usłyszy. W Warszawie o takie miejsca było trudno, łatwiej na prowincji. Jedna stanęła w magazynie jabłek w gospodarstwie Krystyny i Zbigniewa Naszkowskich w Kępie Kiełpińskiej koło Łomianek. - Przyjechała do nas Helena Łuczywo z Martą Woydt i zapytała, czy skoro mamy dom na odludziu i dużą przechowalnię jabłek, to czy nie można w niej zainstalować drukarni - wspomina Naszkowska. - Zgodziliśmy się bez wahania, co Helenę poruszyło, bo przecież prawo było takie, że w razie wpadki mogliśmy stracić cały majątek.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp