Nie był moim nauczycielem ani współpracownikiem i nie podziwiałam Go jako lekarka, choć nią jestem. Zafascynował mnie szczególnym sposobem bycia i myślenia, humanizmem, szczególną urodą życia chirurga, człowieka, profesora. Witold Rudowski, wielki pan na "chirurgicznych włościach". Jeden z ostatnich, "co tak poloneza wodzą". Kolejny raz trzeba sobie uświadomić nieuchronność odejścia Osoby chyba niezastąpionej. Wśród chirurgów z krwi i kości tak mało prawdziwych humanistów znających literaturę, muzykę, świat antyczny, filozofię. Dominuje technika przybliżająca nowe osiągnięcia, które mają zwalczać choroby, ratować człowieka, przedłużać jego życie. Jednocześnie jednak pojawia się paradoks - ten ratowany człowiek gdzieś znika, zostaje tylko jego chory brzuch jako pole zręcznej operacji. Nikt nie pamięta, że właściciel tego brzucha jest istotą czującą, myślącą, dręczą go obawy, lęki. Rudowski rozumiał tę delikatną sferę ludzkiej duszy. Przeżył życie godnie i odpowiedzialnie. Stawiał sobie cele świadomie wyważone, uczciwe, nie chciał nigdy ryzyka pacjenta.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp