Instytucja filharmonii jest mi więc droga, gdyż symbolizuje pierwsze olśnienia, pierwsze zauroczenia, pierwsze zachwyty, pierwsze (no, umówmy się) szczytowania i orgazmy. Oczywiście, że tęsknię do tych ud nie do końca spenetrowanych i tych symfonii Czajkowskiego i Beethovena nie do końca pojętych. Za mych młodzieńczych czasów coś się jednak w praktyce koncertowej stało niezwykłego: pojawiły się festiwale. Warszawska Jesień, Jazz Jamboree, bydgoski festiwal muzyki dawnej Europy Wschodniej. Słodyczy pełne uda szkolnych koleżanek, nagle spięte i nerwowe, przestały się powolnie rozchylać wedle tradycją uświęconego następstwa dominanty i toniki. Pożądały nowej gry.

To tylko fragment artykułu. Aby czytać dalej, kup dostęp poniżej.

4 miliony tekstów od 1989 roku.
Zyskaj dostęp do archiwalnych treści "Gazety Wyborczej".
Znajdź historie, których szukasz.

Kup dostęp